wtorek, 20 sierpnia 2013

"Zapachniało powiewem jesieni..."

Zapachniało. I o zapachach będzie ten post. Bo zapach jest w moim życiu ważny. Jak byłam mała, wąchałam wszystko. Każdy kęs wkładany do ust, ubrania, zabawki, raz nawet mama przyłapała mnie na... wąchaniu włosów koleżanki. Z ówczesną przyjaciółką miałyśmy identyczne lalki i w gąszczu zabawek rozrzuconych na podłodze rozpoznawałyśmy je... po zapachu.

Jakie są Wasze ulubione zapachy? Skoszona trawa, powietrze po deszczu? Czy może coś zupełnie innego? A zapachy dzieciństwa?

Niesamowite, jak zapach potrafi przywołać wspomnienia. Idziesz miastem, wiatr przynosi ze sobą delikatną woń, a w głowie natychmiast powstaje obraz. Nieuchwytny, zamglony, ciężki do nazwania. To jak odruch, jak instynktowna reakcja. I nagle oczy ci się szklą, jeszcze dobrze sobie nie uświadamiasz, czemu, a to właśnie wspomnienie...

Tak mnie dziś naszło na rozmyślanie na ten temat. Właśnie przez tę jesień, która nieuchronnie musi nadejść, która już czai się za rogiem. niby dzień długi, niby ciepło, niby lato i wakacje. Ale nos drażni już woń ognisk, spacerom w lesie towarzyszy zapach wyschniętych liści. lubię zapach jesieni i wiosny. Nie lubię tego zimowego, kiedy powietrze jest suche, aż boli, i czuć tylko ten dym z kominów.

A jakie są te "moje" zapachy?

Dziś powrócił jeden z tych z dzieciństwa. Banał - kupiłam sobie kawę Inkę. I ten mały, ciepły kubeczek przeniósł mnie w czasie do kuchni na Starym Mokotowie, równie wąskiej jak ta moja, do dni spędzanych z mamą, która niezmordowanie odpowiadała na tysiąc moich pytań, która zagniatała mi ciasto z mąki i wody, która podsuwała niezliczone pomysły, aby jedynaczka nie nudziła się w domu.

Jak Mokotów i dzieciństwo, to topole. Nagrzane słońcem, lepkie od soków liście topoli. Do tej pory ten zapach sprawia, ze kolana mi się uginają. Zdarzało mi się specjalnie wysiadać z tramwaju w tamtej okolicy, tylko po to, by wąchać topole.

Uwielbiam zapachy kuchenne (no, wiadomo, że nie wszystkie). Ale jak pachnie czosnkiem, podsmażaną cebulą, kiedy pachną świąteczne potrawy - wtedy czuć, że jest się w domu. I że nie ma opcji "zły humor".

Moje zboczenie - zapach psich łap. Rany, takie wygrzane snem łapy pachną obłędnie! Kamil patrzy na mnie jak na wariatkę, kiedy zaczajam się do śpiącego Lilaczka i zaciągam się zapachem jej stóp.

Nie - koniarze często mówią, że konie śmierdzą. Nieprawda! Śmierdzieć może brudna, niewymieniona ściółka, ale sam koń pachnie fajnie. I kiedyś odkryłam, że każdy z nich inaczej! Kocham zapach chrap mojego konia. Przytulić policzek do jego aksamitnych nozdrzy i czuć jego ciepło i zapach. To jedna z wielu form zachwytu nad moim koniem, pewnie każdy właściciel ma podobnie... Ale o miłości do Łosia będzie kiedy indziej, bo i będzie okazja.

Tak więc - wąchajmy! Świat przemawia do nas i w taki sposób :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz