poniedziałek, 31 grudnia 2018

I znów czas podsumowań

Znów.

Dopiero co pisałam na koniec 2017. Szlag. Gdzie się podział ten rok?

Wiem że Was w tym roku zaniedbałam, Czytacze. Życie mnie przygniotło. Okazuje się, że wcale wyrośnięcia dziecka z pieluch nie daje nam więcej swobody. Dla mnie - jest wprost przeciwnie. Ech. Macierzyństwo mnie przerosło, pochłonęło, zredukowało. Ale. Kiedyś jeszcze wrócę do siebie i wrócę ja jako ja.

Jaki był ten rok? Słodko gorzki . Chyba bardziej to drugie, choć bardzo staram się pamiętać o tych słodkich elementach.
Wiadomo, bilans ogólny jest na plus. Bo nikt nie umarł. To wciąż jest dla mnie najważniejszą kategorią. Ale już nie mogę napisać, że wszyscy zdrowi. Bo się w rodzinie zdarzył wypadek i mamy teraz osobę niepełnosprawną. I wiele konsekwencji tego faktu. Nie mogę napisać, że nikt się nie rozwiódł, bo i to się zdarzyło. Nie mogę napisać, że jest luz, blues i dobrobyt, bo z kasą krucho. Ten rok pełen był drobnych, ale nawarstwiających się nieprzyjemności, a wiadomo, że nieszczęścia chodzą stada i. Straciłam grunt pod nogami, pewność siebie - o ile w ogóle ją miałam - i wiarę w ludzi. Zamknęli nam stajnię, koń chorował, psy chorowały. Lusia miała nowotwór, na szczęście złośliwy tylko miejscowo.

Dobrze, że są plusy.
Sprzedalismy działkę, z jednej strony szkoda, z drugiej nie mamy kuli u nogi, a za pieniądze mamy wreszcie porządne auto.
Byliśmy na super wakacjach na ukochanej Suwalszczyźnie, wreszcie nie sami.
Znalazłam super stajnię dla Łosia.
Mamy siebie.

No i ogromnym plusem tego roku okazały się być... Spotkania po latach. I tego się nie spodziewałam. Spotkanie w Olsztynie z moją dawną koleżanką korespondencyjną W., spacer po Starówce, ciacho i mały update, co u kogo słychać.
Spotkanie w Warszawie z E., której nie widziałam chyba od 2012, a z którą chodziłam do liceum. I która uzmysłowiła mi dwie rzeczy - że nie wszystko jest takie, jak się wydaje i że moje życie komuś innemu może wydać się czymś do pozazdroszczenia.
I, również w Warszawie, spotkanie z A. Której nie widziałam od liceum, a nie rozmawiałam od 8 klasy. Różnie między nami bywało w szkole, ale kiedy zobaczyłam ją przy kasie w sklepie, pomyślałam, że zagadam, a co mi szkodzi... I okazało się, że mamy córki w podobnym wieku, podobne problemy i podobne podejście do różnych spraw. Od wakacji pozostajemy w kontakcie. Jest to największe zaskoczenie tego roku. I chyba najmilsze.

Co na nowy rok? Nie zabić się i nie zabić nikogo innego. Przetrwać. Szykują nam się duże zmiany, a ja zmian nie lubię. Będzie mi potrzebna odwaga, cierpliwość i elastyczność. A tego matka natura nie dała (na matkę Bożenę nie zrzuca, ona akurat większość z tych cech posiada). Zostać co najmniej raz ciocią. Znowu.
I chyba tyle. Pojechać na koncert i na wakacje.
Marzenia mam, ale duże i one na pewno muszą czekać na lepsze czasy.

Kilka fot, przegląd roku, z akcentem na pozytywy.












niedziela, 2 grudnia 2018

Stary rok, nowe życie

Wiecie, jak to mówią, że nieszczęścia chodzą stadami... Tak właśnie jest u mnie w tym roku. Człowiek siedzi i się zastanawia, co jeszcze może się schrzanić. I pod koniec października znowu się to zdarzyło.
Okazało się, że nasza ukochana stajnia się zamyka. I że mamy miesiąc na wyprowadzkę. Oj, wywołało to poruszenie i zaowocowało niezbyt miłą atmosferą. Nie mnie oceniać, każdy biznes ma prawo się zamknąć. Mnie to po prostu bardzo zasmuciło i przestraszyło. Bo dobrze nam było w Kieźlinach przez te 7 lat i serio myślałam, że Łoś dokona tam swego żywota. A tu nagle, na stare lata, znów się przyszło przenosić.

I znowu przekonałam się, jakich mam fajnych ludzi koło siebie. Koleżanka błyskawicznie dała mi cynk co i jak, dałam namiar na nową stajnię, na transport... Dzięki temu zdążyłam jeszcze załapać się na boks.

I znowu, jak dwa lata temu, przyszło mi z łezką w oku, opróżniać szafę, wspominać, żegnać niepotrzebne już rzeczy... Coraz mniejszy ten mój koński dobytek, coraz mniej potrzeba przy starym koniu. Znów z łezką ściskałam panią Martę i dziękowałam za opiekę nad Łosiem, nade mną, pamiętając te wszystkie odłożone dla Łosia buraczki, zaproszenie na herbatę i ciasto kiedy zostałam sama, pogaduchy i to, jak przyjęli nas z powrotem po tym niewypale że stajnią w Pasymiu...

Od wczoraj Łoś mieszka w Sząbruku. Ma wielki boks w przestronne stajni, siana pod sufit, troskliwą opiekę i grupkę znajomych koni z Kieźlin. Byliśmy dziś go odwiedzić, był bardzo spokojny i wyluzowany jak na pierwszy dzień w nowym miejscu. Biorę to za dobry znak.

Zobaczcie, jak tam ładnie, nawet w jesienną chlapę.








poniedziałek, 24 września 2018

Hello, autumn!

Jak za dotknięciem różdżki, jak za pstryknięciem palców  lato z dnia na dzień przeszło w jesień. W piątek +30,w sobotę +12. Zadziwiające. Choć i tak pogoda okazała się być dla nas łaskawa, bo miało lać cały weekend, a zaczęło dopiero w niedzielę w nocy. Skorzystaliśmy, wycisnęliśmy słoneczną aurę do ostatniej kropli. Po tym, jak z rana zostałam niczym psi zaprzęg przeciągnięta przez burki po okolicznych pagórkach, postanowiłam zaprosić całą rodzinkę, w tym rodziców, na spacer po lesie. Widać już jesień  pełno liści na ziemi, zażółcone drzewa, zapach dymu, grzybów i suchych liści.



Dodatkowych atrakcji dostarczyła nam Leeloo. Ona ma niespozyte siły jeśli chodzi o bieganie. I czasem szalone pomysły. Wczoraj postanowiła zaznajomić się z krowami! I to całym sądem. A w zasadzie dwoma. Popruła przez pole, pogoniła krowy, które następnie postanowiły to jej pokazać  gdzie raki zimują. Nie powiem, zestresowaliśmy się... Pies nie wydawał się przejęty. Leeloo to stan umysłu, zdecydowanie...

środa, 19 września 2018

Rok nowego życia

No proszę ,minął właśnie rok, odkąd kupiliśmy mieszkanie. Od wprowadzki minie zaraz. Chciałabym podsumować ten rok, bo to w sumie była ogromna zmiana i niesamowita poprawa jakości życia.

Zacznę od tego, że również z praktycznego punktu widzenia to była dobra decyzja. Ceny mieszkań poszybowały w kosmos przez ten rok i jak sobie czasami hobbystycznie przeglądam ogłoszenia, to włos mi się jeży. Za takie pieniądze, które pozwoliły nam rok temu wejść w posiadanie 65m2 w naprawdę fajnym standardzie, w tym roku moglibyśmy sobie pozwolić na a) dwa pokoje, b) trzy pokoje na jakichś szalonych 45m, c) jakąś totalną ruinę. Mieszkania podobne do naszego chodzą po od 40 do 80 tysięcy drożej...

Jesteśmy niesamowicie zadowoleni. Nie ma tygodnia, abyśmy nie wzdychali "kurczę, ale mamy fajne mieszkanie". Wciąż nam się nieziemsko podoba i wciąż się nim ekscytujemy, mimo, że minął już rok. Uwielbiamy mieć swoją sypialnię. Uwielbiamy nasz nieduży, ale funkcjonalny i elegancki salon. Ubóstwiamy naszą piękną dużą kuchnię. A pokój Kaliny to już klasa sama w sobie. Najjaśniejszy, najchłodniejszy, wielgachny, jest gdzie szaleć i przyjmować gości. Nadal ogromnie podobają nam się klimatyczne skosy i już praktycznie przestaliśmy się uderzać o nie w głowy :). Mamy wspaniałe widoki z okna, przestrzeń, świetne tereny spacerowe, wszędzie blisko, świetną komunikację. Mamy też lepszą kondycję, wszak 4 piętro bez windy...

Jest dobrze. Jest lepiej niż myślałam. Kocham to moje miejsce na świecie.










sobota, 18 sierpnia 2018

Ooops, we did it again!

No worries, nic strasznego. Po prostu znowu pojechaliśmy do Reszla! Chyba się od niego uzależniliśmy... Tym razem zabraliśmy że sobą znajomych - chyba zresztą naszych najbliższych znajomych w Olsztynie, co jest strasznie fajne i miłe, że nie wspomnę, że mają najsłodszego synka na świecie, a Kalina uważa go za swojego braciszka :)
Dziś była okazja połazić więcej po bocznych uliczkach  obejrzeć Reszel w deszczu, zrobić zakupy w lokalnym supersamie. Potem obowiązkowe ciacho w Dolce Vita (Malinowy Chruśniak wymiata!) oraz zamek, na wyraźne życzenie królewny Kaliny, która w zamkach zasmakowała. Naładowaliśmy baterie, nawdychaliśmy się zapachu małego miasteczka, który ja uwielbiam (wiecie, ja i mój wyczulony węch ..), towarzystwo wyborne, no jak tu nie kochać.