niedziela, 31 grudnia 2017

Czas podsumowań

No i już. Tyle. Koniec. Chyba niestety rację miał mój tata, ze kiedy dorastamy, kolejne lata wygladają już jak migające przed oczami "zielone - białe - zielone - białe...". Dopiero co byl Sylwester, a dziś kolejny. Kolejny taki, jak to u nas. Nie szalejemy, nie imprezujemy. Niańczymy psa. Lilacz znosi wystrzały bardzo źle, nie zostawiłabym jej w tę noc samej w domu, nawet po sedacji. luśka to na razie nasza mała terra incognita, nie mamy pojęcia, czego się spodziewać. Na spacerach na dalekie wystrzały reaguje dobrze. Ale nie zaryzykuję. I tak nie odczuwam potrzeby pójścia na zabawę. Będzie film i szampan 0%. nuda ;)

Koniec roku zwykle skłania do podsumowań. Co zrealizowaliśmy, czego nie, co było warte, a co niewarte zachodu... Jak to było ze mną?

Porażka roku : budowa domu. Tyle lat czekania. Tyle papierów. Tyle nerwów. Tyle razy powiedziane "za rok już będziemy w domu" (na święta, na wakacje, na wiosnę) i co też wtedy zrealizujemy. A w wakacje, odbiwszy się po raz kolejny od sciany, skapitulowaliśmy. Dość. To przestało być marzeniem, to zaczęło być walką. Nierówną.

ALE. Za to mamy nasze przepiękne mieszkanie, w którym czujemy się jak ryba w wodzie. Wreszcie mieliśmy święta na nowym, wreszcie odetchnęliśmy i urządziliśmy się tak, jak chcieliśmy.

 Drugą najważniejszą rzeczą, jest z pewnością adopcja Luśki. Minął tydzień i jesteśmy bardzo zadowoleni z wyboru. Jest słodka, kochana, wdzięczna i zabawna. I wcale jakoś mocno nie odczuliśmy różnicy między jednym a dwoma psami.

Trzecią ważną sprawą, jest przedszkole Kaliny. Super decyzja, dobra placówka, niesamowity rozwój córu.

Czwarta - podróż do Wiednia. 5 dni, a przeżyć jak z miesiąca. niesamowity kop energetyczny, niesamowity klimat, powiew świeżości, ucieczka do innego świata. Ach!

A poza tym: jest stabilnie. Są plusy, są minusy, ale jest stabilnie. Praca jest, zdrowie jest, nikt nie umarł. I mnie to wystarczy.

Nie robię planów. Mam nadzieje i marzenia. Że nadal będzie co najmniej tak dobrze, jak jest. Że będziemy zdrowi. Że zostanę jeszcze raz ciocią. To chyba moje największe pragnienie na ten nowy rok. Ściskam kciuki do białości.

Wam, kochani, życzę tego samego: żeby nie było gorzej i żeby była nadzieja i marzenia.

wtorek, 26 grudnia 2017

Gwiazdkowo

Jestem w rozpaczy. Tyle czekania, łapanie na siłę nastroju, no i znowu po świętach...

Było cudownie, jak zawsze. Choć przez ten pośpiech nieco za nerwowo. Jak nie u nas, jak u typowego Polaka ;)

Wigilie na 3 osoby mają tę zaletę, że jemy tylko to, co lubimy i więcej nie szykujemy. Że zaczynamy, kiedy jesteśmy po prostu gotowi.

pierwsze święta w wyczekanym nowym domu!!! Jej, jak myśmy o tym marzyli... W naszym pięknym salonie, przy naszej pięknej nowej choince, przy dźwiękach Mazowsza z winylowej płyty...  Wyśmienity barszcz, kopa sałatki i śledzie - i już człowiek najedzony. Kompot z suszu, wyborny.

Mieszkanie na czwartym piętrze ma swoje zalety. Kalinka i tata poszli wyglądać Mikołaja, a "mikołaj" miał(a) czas wrzucić to i owo pod choinkę. A było co wrzucać. Miało być skromnie, bo kupno mieszkania, a... wyszło jak zawsze. Gwiazdą wieczoru było Kaliny wymarzone "pink auto". jeździła w nim po domu a dziś nawet pogoda pozwoliła na dziewiczy rejs po dworze. może nas pogięło, auto w bloku... Ale ten uśmiech był tego wart...

Rodzice też wzbogacili się o masę rzeczy, w tym kilka winyli. Ja dostałam Samaela z limitowanej edycji, no szok w krótkich spodenkach...

Wczoraj zawitali do nas teściowie z prawdziwą drewnianą kuchnią dla Kaliny. Przepiękną. chyba jednak grzeczna ta córu była. Albo dobrze udawała. Nie wnikam. Było cudownie. Kocham moją rodzinę, kocham mój nowy dom i kocham święta.







Mam nadzieję, że u Was było co najmniej tak samo pięknie!!!

Święta, czas na radosną nowinę

Nieee, to nie to, co myślicie. A skąd wiem, co myślicie? bo już tyle osób mi ciążę wmawia, tyle dopytuje o drugie, że po prostu wiem ;)

Chociaż... Poniekąd macie rację. bo nasza rodzina właśnie się powiększyła.

Może to szaleństwo, może to pod wpływem świąt, ale... Postanowiliśmy podarować dom, miłość i lepsze życie jeszcze jednej niekochanej istotce. Oczarował mnie psiak z ogłoszenia. Męczyłam, męczyłam, aż wymęczyłam męża. A tu się okazało, że nie dla nas on. Spuściłam nos na kwintę, a mój najwspanialszy z mężów... przysłał mi zdjęcie podwójnej smyczy z zapytaniem "to kiedy jedziemy do schroniska...?". Kochany. Ma dobre serce.

I tak od słów do czynów, dzień przed wigilią zamieszkała z nami Luśka. Około 2-3 letni mieszaniec, dam sobie głowę uciąć, że z beaglem. Budowa, krok, pozy, podniesiona po myśliwsku łapka i zamiłowanie do węszenia. Z profilu jak Snupek. Nawet pachnie zupełnie jak Snupek. Reinkarnacja istnieje!!!

W odróżnieniu od Lilacza, panna odważna, żwawa, przylepna aż do bólu, z parciem na szkło, poczuła się pewnie już na drugi dzień.

Czeka nas trochę pracy. Luśka kocha kanapę i łóżko, mimo barykad, jakimś cudem przespała się na poduszkach. Trochę skacze z radosci na człowieka. Troche wymusza głaskanie. No nic, będziemy rzeźbić.

Ze starszą zaskakująco dobrze, na razie bez większych zgrzytów.

O, taka jest śliczna kluska, rudo - biszkoptowa z różowym nosem, jak twierdzi Kalina.

cieszymy się, że nie marznie już w boksie schroniskowym. A moje wiecznie spragnione miłości serce ma więcej duszyczek do kochania.



środa, 20 grudnia 2017

Ruszyła świąteczna maszyna kuchenna, ospale...

Czy ja już pisałam, że jakoś w tym roku brakuje czasu...?
Dawniej śledzie marynowały się i na 10 dni przed, farsze do uszek pomrożone czekały na swój dzień, a teraz...? Teraz ledwo zakupy zrobione, a i nie wszystkie. Dziecko od tygodnia z gilem w domu, mąż po pracy nie wie, jak się nazywa, ja zajechana przez dziecko, które zostawszy w domu nie ma co zrobić z energią...

Dziś uznałam, że już mus i nawet histerie dziedziczki mnie nie powstrzymały. W odówce maceruje sie mój ukochany śledź w powidłach, a w misce piętrzą się pierniczki. W tym roku Kalina mega zaangażowana, od ugniatania ciasta, przez trzepanie jajek z miodem, po wałkowanie i wycinanie. Na koniec pożarła ogromnego, jak dla niej, piernikowego ludka i zatwierdziła produkt. Trochę oszczędne te pierniki, dwa jajka zamiast trzech (tyle miałam), cukru też niepełna porcja... Będą zdrowsze.

Odkrylam na YouTube piękne kolędy beskidzkie, grały mi do pierniczków, a ja śpiewałam i płakałam (kolędy mnie wyjątkowo wzruszają). Kalina wtórowała mi... "Twinkle twinkle little star". Ma swój świat, to na pewno.

Już ostatnia prosta. Zostały cztery adwentowe domki! Idę łapać nastrój, bo zaraz będzie po świętach...


niedziela, 17 grudnia 2017

I znowu idą święta

No i mamy tydzień do Wigilii! Tydzień!!!!! Jak to???

Zapracowany ten koniec roku jak dawno. Nic czasu, nic sił, nic nastroju... Ale się staramy.

Kolejny już nasz jarmark bożonarodzeniowy. Kalina coraz większa i bardziej kumata, coraz fajniej to przeżywa. Szkoda tylko, ze z przedszkola wrócił z nią katar i na jarmark wyskoczylismy na moment, w ramach codziennego wietrzenia. Dobre i to. Zjedliśmy wspaniały obiad w Filmowej (uwielbiamy to miejsce, mimo, że pamięta lepsze czasy, ale pamięta też naszą pierwszą randkę i to jest najważniejsze) - polecam pierogi i zupę krem z białych warzyw, no mega!

I na dwór. Pamiętacie balon Maszę z zeszłego roku? W tym mieszka z nami Minionek. Najdrozszy balon ever, no ale czego się nie robi dla dziecka...
Dekoracje świetlne nie zawiodły, zapach grzańca i bigosu cudownie drapał w nosie, grano kolędy, był teatrzyk... Olsztyńskie centrum pięknie oświetlone, pięknie...



Ale to nie koniec. W domu czekała na nas gwiazda wieczoru. Choinka!!! Nowy dom, nowe życie, nowa choinka. Szarpnęliśmy się na bombki. Szklane, ręcznie robione, z oczkiem, jak z dzieciństwa. Nie żałujemy. Jest wspaniała.


I dziś już było świątecznie. Przyjechał mój Drugi Tata, zjedliśmy obiad przy choince i dźwiękach kolęd z winylowej płyty. Pogadaliśmy i posmialismy się. Było cudownie i ten jeden obiad obudził we mnie ducha świąt. Jak to dobrze, że mam przy sobie takich ludzi... 

piątek, 1 grudnia 2017

Kalendarz adwentowy i śnieg, czyli hej, grudzień!

No i jest, jest! Grudzień, magiczny, cudny. Zaczął sie najlepiej, jak mógł - spadł śnieg! Zaczął padać już wczoraj i padał całą noc. Rano wyjrzałam przez moje ulubione okrągłe okno i aż westchnęłam z zachwytu:

Mój zachwyt trochę oklapł, kiedy przyszło do odśnieżania auta z gruuuubej warstwy bynajmniej nie puchu, a lepiącego, cieżkiego tworu, spiesząc się do przedszkola. Ale co tam. Po porzuceniu potomkini udałam się do stajni, a tam jak w bajce (do tego stopnia, że napęd 4x4 poszedł w ruch...), nawet druty pastucha elektrycznego w białej szacie, mokra cisza i podekscytowane konie. Ba, nawet mój emeryt kulapeta pozwolił sobie na galopady i podskubywanie młodszych kolegów. Serce rośnie, jak na niego patrzę. Jak sobie dzielnie radzi... Pożarł przywiezione marchewki, pietruszki i buraczka, i poleciał dalej być koniem.

Dziś też ważny dzień w gwiazdkowej edukacji Kalinki. Dostała list od Mikołaja. Tak tak, OD. Swój już wysłała, a teraz dostała odpowiedź. Wszystko dzięki Elfi (znajdziecie w sieci), pięknie wydany list w czerwonej kopercie, pocztówka, naklejka... A czeka jeszcze wideo, w którym Mikołaj pokazuje swój warsztat, w tym prezent dla Kaliny, zwracając się do niej po imieniu... My z Anty-Księciem się wzruszyliśmy oglądając, a Kalina to chyba padnie. Kto jeszcze nie zna Elfi, to marsz na stronę!
Ponadto, Kalina dostała swój pierwszy kalendarz adwentowy. Już zostałam pouczona, ze adwent to od niedzieli, no ale nasz świecki "adwent" od dziś.
Jak byłam mała, nie było mody na takie rozbudowane kalendarze. Były jakieś tam liche czekoladowe i już. Jedna koleżanka z klasy miała taki z przegródkami, w które rodzice wkładali słodycze i małe zabawki. Ale to była kompletna egzotyka.
Mnie tata przywoził kalendarze z Niemiec. Też czekoladowe, ale jakie! Zupełnie inne od polskich. Przepięknie ilustrowane, z kolorowanką lub wycinanką z tyłu. A i czekoladki wyjątkowe - misternie odlane i przepyszne. Do dziś pamiętam.
(zdjęcie starych kalendarzy pożyczone z internetu)

Kalendarz Kaliny jest na wypasie. 24 śliczne, biało - czerwone tekturowe domki z Ikei, a w każdym skarb. Jej ulubione figurki smoków do kolekcji, lale w czapkach zwierząt, małe zwierzaczki, drewniane ozdóbki na choinkę, gumki i spinki do włosów. Mam z tego co najmniej taką samą radość jak ona. Cudownie obserwuje się świecące ze szczęścia oczy swojego dziecka...

A u Was, były i/lub są kalendarze adwentowe?

niedziela, 12 listopada 2017

Jesienna kronika towarzyska

Szaro, buro i ponuro, a u nas wesoło i społecznie.

Córu poszła do przedszkola! Dostałam od mojej szefowej piękny prezent i Kalina została zaproszona do naszego firmowego przedszkola. Nie mogłam sobie wymarzyć lepszego zrządzenia losu! Chodzi na 4 godzinki dziennie, jest zachwycona, a ja spokojna, bo znam firmę i wiem, jak dużą wagę się przykłada do standardów w niej. Młoda juz pasowana, co dzień wie więcej, zna nowe piosenki i angielskie słówka, ma swoje przyjaźnie, swoje panie uwielbia, a ja mam dziwnie mokre oczy, jak widzę jej rysunki na tablicy oraz kiedy śpiewa wraz z innymi dziećmi. Rano marudzi na wczesne wstawanie, ale ledwo zobaczy panią, to ani się nie obejrzy, ani nie pożegna, tylko pruje do sali.

Długie, ciemne wieczory to też idealna okazja do spotkań. A długie wieczory i nowe, wspaniałe mieszkanie, to już okazja do kwadratu!
doczekaliśmy się i po 4 latach w nasze progi zawitała Julia (pamiętacie małą Wiewiórkę, z którą szlifowaliśmy wujkowanie i ciociowanie?) z rodzicami.Zdecydowanie potrzebna nam starsza córka! Jak młode poszły do pokoju, tak na 3 godziny zapomniałam, co to znaczy mieć dziecko na głowie. I mimo 6 lat różnicy, zajęły się sobą wspaniale.
Musimy korzystać, póki mieszkanie ma status nowego i jego atrakcyjność ma potencjał wabienia znajomych na oględziny ;)

sobota, 7 października 2017

Prawie przedszkolak

Z racji różnych życiowych zawirowań - głównie kwestii przeprowadzki - Kijanka nie poszła do przedszkola. Pewnie i dobrze, i niedobrze. Tak wyszło i już. Ale, ze ciągnie ją do dzieci, rodzice zaczynają powiewać nudą, a dziecię rozsadza energia, to matka zapisała pociechę na razie na zajęcia przygotowujące do roli przedszkolaka. Prowadzone są w lokalnej księgarni dla dzieci przez znaną (lokalnie) animatorkę. I to był chyba dobry pomysł. Raz w tygodniu (za rzadko, zdecydowanie!), dzieciaczki spotykają się, aby bez udziału rodziców bawić się, uczyć, czytać, liczyć, tańczyć, malować, ale też dzielić się, czekać na swoją kolej, stosować się do poleceń. Kalina zachwycona, zapamiętała imiona koleżanek - na pewno będziemy chodzić!

Przeprowadziliśmy się!

Juhu!
Piszę pierwszy post z nowego domu, siedząc na swoim własnym poddaszu, pod kosem, patrząc w niebo... Czasem kawki kłócą się lub tłuką orzechy o dach tuż koło mnie. Deszcz dudni prawie jak pod namiotem. Wiatr hula w kominie. Nogi bolą po wspinaczce, ale przecież chodzenie po schodach jest zdrowe i mamy nadzieję zgubić cellulit (ja), brzuszek (małż) i trochę energii (ja i małż, w sensie, ze córka zgubi). Tylko pies niekontent, patrzy na nas z wyrzutem "eee, serio, człowieki...? Tyle schodów? MŁA?". Ale za to ma tuż za blokiem super chaszcze, w które uwielbia chodzić.

Przeprowadzka, jak to przeprowadzka - sajgon. Mieliśmy tydzień małżowego urlopu, szybkie malowanie i wożenie gratów naszym mikro terenowym wozem, bus wynajęty na dwa dni - może i dobrze, ze tylko, bo był w takim stanie, ze do trzeciego dnia mógł normalnie nie dożyć - i moi nieocenieni rodzice do pomocy. Nie muszę chyba mówić, jak się nosi ciężkie toboły na czwarte piętro bez windy...? I jak się na nie wnosi 72-litrowe akwarium, które mimo spuszczenia większości wody nadal waży tonę...? Moi mężczyźni są najdzielniejsi na świecie!

No, ale - mieszkamy! W sumie trochę nadal w dwóch pokojach, bo w salonie mamy raptem akwarium i sprzęt grający. Wciąż czekamy na narożnik, witrynę, szafkę rtv, regał... Trudno. I tak jest git. Jest przestrzeń, człowiek nie obija się o wszystko, może śmiało maszerować. Kuchnia jest piękna i możemy jak ludzie zjeść właśnie tam, a nie przy stole wrzuconym w poprzek salonu, pasującym jak pięść do nosa... Kalina ma szałowy, 16-metrowy pokój, w którym zmieściły się wszystkie zabawki, nowe szafy, piękny dywanik we wzór stajni z pastwiskami (nieee, mama wcale nie wciska dziecku swojej pasji...). Mamy wielką, ustawną łazienkę, a w niej cud nad cuda - pralko - suszarkę, która wypluwa SUCHE ciuchy! No przeszał to jest!

A do tego wszystkiego piękny widok na panoramę miasta, park, alejki, wspomniane chaszcze, piękna jesień, tramwaj pod domem... Jest mi tu bardzo dobrze. Niby to tylko mieszkanie, ale człowiek odetchnął. Że ma miejsce, że ma ŁADNIE, że nie wstyd gości zaprosić, że kiedyś Kalina zaprosi koleżanki i się pomieszczą w pokoju, i będzie mogła być z tego pokoju dumna... To tak naprawdę bardzo wiele.

Kilka mignięć mojego nowego M, drodzy Czytacze!










poniedziałek, 21 sierpnia 2017

Przeprowadzamy się!

No jak to, zapytacie. Miało być tyle postów i zdjęć z placu budowy, a tu nam nagle piszesz, ze już się przeprowadzacie???

Wiecie, drodzy Czytacze, jak to w życiu. Mówią, "chcesz rozśmieszyć Pana Boga? Opowiedz mu o swoich planach". Coś w tym jest. Słuchajcie (yyy, czytajcie)... No, nie będzie żadnego domu. Wywieszamy białą flagę. Tak, jak nie jestem przesądna, tak skłaniam się ku myśleniu, ze wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że nie jest nam ten dom pisany.
Kłody pod nogi, spiętrzenie problemów, złośliwy chichot losu... Jak zwał, tak zwał. Zastanawiam się, czy ktoś czasem nie miał laleczki voodoo w kształcie małego, czerwonego domku i nie wbijał weń szpilek. Co mogło pójść nie tak, to poszło. Opóźnienia, błędy "fachowców", od pomiarów geodezyjnych, przez nieudolnego projektanta, po niespełna rozumu panią ze Starostwa Powiatowego. Efekt? Trzeci rok z rzędu nie wybudujemy domu, znowu nie zdążymy, znowu koszty rosną...

Powiedzieliśmy "dość". To już przestało być spełnianiem marzenia, to była walka. Ponad dwa lata zajęło nam dojście do etapu pozwolenia na budowę. A kto wie, ile rzeczy by się wydarzyło po drodze? Ile jeszcze komplikacji zanim domek by stanął?

Pass. Gra niewarta świeczki. Kupiliśmy... mieszkanie. Śliczne, super położone, jest infrastruktura, jest zieleń, mamy oboje blisko do pracy i super połączenia komunikacją miejską, czego chcieć więcej?

Czy żal? Ano, żal... Jak to po straconym marzeniu. Choć kto wie, może tylko odłożonym w czasie...? Życie pokaże. Poki co, jesteśmy szcześliwi, ze wreszcie powiększymy metraż, przestaniemy się cisnąć na 35 metrach, odetchniemy. Że Boże Narodzenie już na nowym, że ładnie urządzimy, ze Kalina będzie miała pokój ponad 16-metrowy. A ja, powiem Wam, w sumie odetchnęłam z ulgą, ze jednak miasto. Przedszkole, szkoła, zajęcia, koleżanki Kaliny - blisko. Media miejskie. Ulicę nam miasto odśnieży. Że nie będę wracała z pracy o 21.00 po ciemku, w śnieżycę, po krętej trasie na Szczytno... Ponoć, jeśli czujemy ulgę po dokonanym wyborze, nawet, jeśli wydawał sie nam on kiedyś wątpliwy, to tak naprawdę było to to, o czym podświadomie myśleliśmy. Tego się trzymam.

Tak więc, relacji z budowy nie będzie, ale z urządzania - owszem. Zaczekajcie chwilkę :)

niedziela, 30 lipca 2017

3!

Nie chce być inaczej, czas nadal pędzi, moje dziecko skończyło trzy lata! Trzy!!! Jest już duża, dorosła, ale trochę malutka - jak sama mówi.

Byli moi rodzice i dziadzio nr trzy - czyli skład z zeszłego roku. Ale wystarczy, sami najbliżsi, a hałasu narobili za tabun ludzi. podarków nanieśli, przy czym lodziarnia od dziadzia Ajzieja zdeklasowała wszystko. Trzy dni jedliśmy te lody z ciastoliny non stop...

Od nas Kijanka dostała... własny pokój. Ma dorosłe łóżko (thx dziadki), swoje kąty, literki z imieniem (thx ciocia Asia). Na razie jest to prowizoryczne, ale jest, dziecię dumne i lubi sobie pójść i posiedzieć trochę sama w pokoju.

W ramach prezentu, Kalina została też po raz pierwszy zabrana na kucyki, bo marzyła o jeździe na koniu. Jak to dobrze, ze koleżanka prowadzi taką działalność. Czesanie kucyka zrobiło furorę, jazda już trochę mocniej zestresowała, ale córu pojeździła 10 minut i nadal twierdzi,że było super i chce więcej.
Fajna ta moja trzylatka. Typowa "threenager", ale fajna. Mądra, miła, rezolutna, empatyczna, towarzyska. Udała nam się!


piątek, 21 lipca 2017

Warszawa zdobyta. Nowa wakacyjna tradycja.

nie każda tradycja musi być stara jak świat. Niektóre dopiero się rodzą. Nasza narodziła się rok temu i zamierzamy ją kontynuować. My, czyli mama, ja i córu (no, dopóki będzie chciała, pewnie jako nastolatka zbojkotuje). A mianowicie - tydzień wakacji w Warszawie. Mała namiastka spędzania czasu z mamą. Babskie poranki i wieczory. Nadrabianie zaległości towarzyskich. I kulinarnych :).

To był bardzo intensywny tydzień. Nie wszystko zdążyłam. Mokotów czeka na sierpień, kiedy to wpadniemy na chwilę w ramach "międzylądowania" w dalszej podróży.

Ale wiele zdążyłam. Zaczęłyśmy od grubszego szopingu. I tak lało. Dziecko obkupione, bo zdolna matka zapakowała całą torbę ubrań, pominąwszy... tiszerty. Poza tym kalosze, adidasy, lody i sporo czasu w kąciku zabaw. Jak to z Kaliną.

Poniedziałek to był dopiero dzień. Porwałam się na zlot. Zlot dziewczyn z przychówkiem, źródło znajomości - forum jeździeckie. Czyste szaleństwo. 8 bab, 13 dzieci, istny koniec świata. Ale było fantastycznie, intensywnie, dziecko pokazało sie z najgorszej strony - przegrzała się tak, ze skończyło się na ryku. Kilka razy. Przechwaliłam ją :p
Wtorek znów przywitał nas ulewą, nawiedziłyśmy więc lokalną salę zabaw. W półtorej godziny zlatałam się gorzej niż na jakimkolwiek aerobiku czy "skalpelu" w życiu, za to młoda wybiegana bardzo skutecznie. Babcia też. Obie mi padły po obiedzie.
Potem trzeba było odsapnąć, środę przeznaczyłam na pielęgnowanie przyjaźni. Rano spotkanie z moją przyjaciółką Ewą, ostatnie takie na luzie, zanim pojawi się jej potomek. A wieczorem moja kochana, najlepsza na świecie Sis, paczka żelków jak za dawnych czasów, choć żadna z nas nie powinna, i ploty. Brakuje mi tego, boże, jak mi brakuje...

Czwartek pod znakiem takim samym jak środa. Tylko pielęgnacja jeszcze dawniejszej znajomości. Pierwsze od chyba 7 lat spotkanie z moją niegdyś najlepszą przyjaciółką, Moniką. Możecie ją pamiętać z wpisu o wakacjach z dawnych lat. Oj, pozmieniało się, jesteśmy teraz totalne różne, na różnych etapach w życiu, w różnych bajkach, tak naprawdę... A jednak nadal sporo łączy.
Przy okazji, Kalina zaznała jazdy tramwajem i wybawiła się w fantastycznym kąciku (ba, KĄCIE) zabaw w kawiarni Pompon. Polecam serdecznie, naprawdę zacne miejsce dla dzieciaków.

Upalny piątek to czas dla rodziny i działking u moich dziadków. Kalina coraz bardziej ucywilizowana, więc pradziadkowie zadowoleni z jakiejś tam formy kontaktu. Pies wybiegany, dziecko wybiegane, my popasione ciastem, herbatą i sokiem. Zielono, trochę magicznie, trochę jak w Tajemniczym Ogrodzie (choć tam chyba nie było miliona krzaków pomidorów...)
Sobota pod znakiem zoo. To niesamowite, ale moja przyjaciółka Asia potrafiła wraz z rodzinką zebrać się z Piotrkowa i przyjechać do nas specjalnie po to, by spotkać się w zoo! Piszemy do siebie listy od kilkunastu lat. Znamy się lepiej niż z niejedną osobą na żywo. "Razem" byłyśmy w ciąży i doświadczałyśmy macierzyństwa. I nas to ze sobą bardzo związało.
Zoo jak zawsze dało radę, Kalina wreszcie dość kumata, aby je docenić, a kolega Maciek nawet na koniec się rozruszał i trochę pogadali, razem zjedli michę placków i pograli w piłkę.




wieczorem pożegnalna kolacja na Starym Żoliborzu i w niedzielę do domu, odwiedzając jeszcze po drodze siostrę męża mego z mężem i malutkim bobkiem. Żal, ze trzeba wracać.

Na koniec jeszcze Kalina z dziadkami. Jak oni są, to ja mogę nie istnieć :)