piątek, 29 kwietnia 2016

Mama lubi to, część... kolejna

Rośnie to dziecię, zmienia się, zmieniają się jego potrzeby i upodobania. Dziś podzielę się spostrzeżeniami na temat kolejnych sześciu przedmiotów naszego codziennego użytku.

Na pierwszy ogień, rzecz najważniejsza z opisywanych. Fotelik samochodowy Avionaut Glider.
Mamy w dużym aucie fotelik renomowanej zagranicznej firmy, drogi i wypasiony. Potrzebowałam jednak czegoś do siebie, bo ciągłe przepinanie jest uciążliwe. poszperałam, poczytałam i mój wybór padł na polski fotelik marki Avionaut. Dla mnie, strzał w dziesiątkę jeśli chodzi o użytkowanie (w kwestii bezpieczeństwa, skoro ekspertem nie jestem, pozostaje mi zawierzyć testom i certyfikatom). Jest duży, dziecko siedzi w naturalnej pozycji. montaż jest łatwy, a fotelik, dzięki temu, że pas oplata jego bazę od dołu i z przodu, a nie tylko chwyta "plecy", jest bardzo stabilny. ma szerokie pasy, których regulacja jest lekka i łatwa (doceniam to obecnie wkładając rączkę w gipsie). Ma 5 czy 6 stopni pochylenia oparcia. Kalina jeżdzi w nim z przyjemnością, więc i ja jestem kontenta. Nasz model to ten najbardziej podstawowy, są jeszcze dwa bardziej luksusowe, z alkantarą i ekoskórą.

Po rzeczach poważnych, pora na zabawki. Kalina ma mnóstwo, zarówno plastikowego badziewia, które uwielbia, jak i czegoś bardziej w guście rodziców.
Ostatnio wreszcie zaczęła przekonywać się do pluszaków. Jej przyjaciółmi w podróży czy na kanapie zostali: plaskaty zajączek Luigi z Tchibo i lalka Doudou z TKMaxx.
Obie zabawki są świetnie wykonane, mięciutkie, w ładnych kolorach. Do zająca łatwo się tulić nawet przez sen - jest płaski jak szmatka. Ma też ucho na rzep, córka lubi się tym bawić. Lalka natomiast ma skręcone pukle do tarmoszenia, sukienkę zawiązaną w supeł i misia w ręce - w sam raz aby zająć małe łapki.

Jeździk. Firmy nie podam, bo nie wiem. Jakiś najtańszy z serwisu aukcyjnego. Raczej chodzo mi o samą "instytucję" jeździka.
Jak już Kalina opanowała wsiadanie i zsiadanie, jeździk stał się atrakcyjny w dwójnasób. Używa go jako pchacza, osiągając prędkości, które nas przyprawiają o stan przedzawałowy, oraz zgodnie z przeznaczeniem. Albo po prostu na nim siedzi. Albo staje, jak na obrazku. Dwa razy stanęła już w pełnym wyproście. Oponowaliśmy.

Kredki Playon. Re-we-lacja!
Długo szukałam kredek, które Kalinę przekonają do rysowania. Wcześniej nimi rzucała lub je jadła. Te inaczej. Są genialne - łatwe do uchwycenia niewprawną jeszcze rączką. Można je nałożyć na palec, można ustawić z nich wieżę. Można je wkładać i wyjmować z pudełek. Mają śliczne kolory, rysują wyraźnie, są bardzo twarde i odporne na urazy, łatwo też się zmywają. Nie widzę wad!

Na koniec robaczki Snug Bugs B Toys.
Zestaw dziewięciu kolorowych i sympatycznych robaczków, którymi można bawić się oddzielnie lub łączyć je w łańcuch - każdy ma dziurkę na dole i wypustkę na głowie. Są estetycznie wykonane, w rozmiarze pasującym do małej rączki. Kalina nosi je po domu, ustawia grupami w różnych konfiguracjach.

Za jakiś czas zapewne powstaną kolejne odsłony "Mama lubi to", kupowanie dla dziecka wciąga ;)

sobota, 23 kwietnia 2016

Gdyby kózka nie skakała...

Ech. chyba wszyscy rodzice muszą przez to przejść. W dowolnej wersji i wymiarze. Od zdarcia połowy twarzy o chropowatą ścianę, przez podbite oczy, po gips po pas. Człowiek pilnuje, chucha, dmucha, a te małe potwory i tak zawsze znajdą sposób i moment, aby wymknąć się spod kontroli. I jeszcze, jak mówi moja uczennica B., w odróżnieniu od małych zwierzaków, ludzkie młode są przez naturę (a może wskutek ewolucji?) pozbawione instynktu samozachowawczego...

Nasza kózka w środę się doigrała. Chwila nieuwagi i lot koszący z kanapy zakończył się wizytą na pogotowiu i włożeniem lewej rączki na trzy tygodnie w gips, w konsekwencji złamania kości promieniowej. kto to przerabiał, ten wie, ile to stresu, ryku i ile potem zabawy. Nasza mała kózka zdaje sie nie przejmować sytuacją, co z jednej strony cieszy, bo chyba nie cierpi, a z drugiej przeraża - bo usiłuje szaleć tak samo, jak nie bardziej, jak wtedy, gdy była zdrowa. My musimy mieć oczy dookoła głowy (znowu...), przewidywać jej nieprzewidywalne ruchy, asekurować i zabraniać, za co też kraje się serce. Trzeba przetrwać. Przetrwaliśmy już powtórkę z rozrywki, ponieważ pierwszy gips był źle założony i zsuwał się z rączki - dziś został zdjęty i założony nowy, tym razem wraz z łokciem, coby zsuwania nie było.



Jako, że biedne dziecko padło nam w samochodzie zaraz pod szpitalem, postanowiliśmy wybrać się na wycieczkę, aby latorośl miała szansę się wyspać. Tak czasem mamy, że zwiedzamy województwo, byle tylko dać córce czas na drzemkę w foteliku :). Dziś padło na Lidzbark i pizzę (to takie śmieszne, czasem jedziemy sporo kilometrów tylko po to, by zaliczyć lubianą knajpę...). Zmarzliśmy, zmokliśmy, ale w sumie warto było. Miasteczko jak zwykle piękne, nawet w deszczu, kiełkująca wiosna dodała mu świeżości, a pizza ze szpinakiem pomogła zregenerować siły. Lidzbarkujmy częściej!