niedziela, 29 stycznia 2017

Styczeń spotkań pełny

Wciąż jeszcze wiele osób pyta mnie, czy żałuję przeprowadzki i kiedy wracam do Warszawy. Nie żałuję. I nie wracam. Jedyne co staje się coraz bardziej uciążliwe, to tęsknota za pozostawionymi tam najbliższymi. Poznałam i poznaję tu nowych ludzi, bardzo fajnych zresztą, bo Olsztyn to w sumie spoko miasto ze spoko ludźmi. Ale rodzice i przyjaciółki zostały tam...Całe szczęście, ze żyjemy w dobie elektroniki oraz szybkiego transportu. A Warszawa to zaledwie 200 km z małym hakiem. Oraz, ze czasami ktoś ze stolicy zapragnie wypoczynku w Krainie Wielkich Jezior ;)

I tak oto, korzystając z zimy, ferii i noworocznej mobilizacji ludzkiej, w tym miesiącu zażyłam rozkoszy spotkania się aż z dwiema moimi best of the best.

W zeszłym tygodniu podskoczyliśmy do przepięknego kompleksu pałacowego w Galinach, gdzie zatrzymała się moja Daga z synkiem. Z Dagą znamy się lat naście, od czasów wspólnego pobytu w stajni w podwarszawskich Falentach. Kiedyś treningi, zawody i tereny, dziś organizowanie czasu dzieciom (mały G jest 9 miesięcy starszy od naszej Kijanki). Cóż, naturalna kolej rzeczy.
Galiny nawet w zimowe roztopy piękne, zaliczyliśmy mały spacer, oglądanie zwierzaków (konie, kozy, owce i osły), zabawę w salce zabaw, zabawę w przepięknym pokoju hotelowym oraz naprawdę smaczny posiłek (mąż mój świetne pierogi z dzikiem, ja kluski śląskie z leśnymi grzybami, a dzieciom bez problemu ugotowano po parówce saute :)) popity genialną pigwoniadą (mówię to ja, która nie znosi pigwy). Było serdecznie, śmiesznie, dzieci oczywiście zaczęły dobrze się bawić w momencie, kiedy musieliśmy się zbierać...







Zaś w ten weekend bawiła u nas moja osobista Sis, najlepsza na świecie. obsypała młodą prezentami (a i nam skapnęło, mam cuuudny wałek wałkujący we wzory łowickie!!!), nawiozła ploteczek. Zaliczyliśmy wspaniałą jak zawsze pizzę w Drewno i ogień na olsztyńskiej Starówce, mały shopping w galerii, wizytę na naszej działce (Marcinkowo pod śniegiem równie piękne). Napytlowałyśmy się trochę, mąż podkarmił obficie jajecznicą z kabanosami (tak, z kabanosami, co się dziwisz?), Kalina ciotkę oczywiście zaanektowała i wciągnęła do zabaw, poprzytulała. Jednak co spotkanie, to spotkanie. Żaden czat czy telefon tego nie zastąpi.

Cudnie było. Czuję się dopieszczona towarzysko. More, please!