niedziela, 28 września 2014

Time to say goodbye?

No tak, tytuł dramatyczny. Jestem prawdziwą drama queen, wiadomo nie od dziś.

Tak sobie rozmyślam i zdałam sobie sprawę, że moje jeździectwo powoli umiera śmiercią naturalną...
Cztery lata już nie trenuję. Kiedyś bywały i treningi co dzień. Jeździło się o 7 rano, wieczorem, dwa razy dziennie... No, intensywnie. I ten etap się skończył. OK, takie życie. Zmęczenie materiału, praca, brak czasu, sprzedaż Sarki - to wszystko miało wpływ na ten stan rzeczy. Pogodziłam się z tym, ba, nawet się w tym odnalazłam. W Kieźlinach znaleźliśmy z Łosiem spokój i swój rytm. Było dobrze.

A dziś znów się zastanawiam, czy to jeszcze ma sens. Albo nie - bo sens ma, wręcz sens życiu nadaje - raczej: czy ma rację bytu.
Macierzyństwo nie zostawia wiele czasu i miejsca na inne sprawy. Pochłania bez reszty, nawet, jeśli próbuję wyrwać coś dla siebie. Po prostu takie ma prawo. Maleńki człowiek jest w 100% zależny od nas. Sam nic nie może. Sam nie przetrwa.
Rzeczywistość materialna też nie daje o sobie zapomnieć. Muszę do pracy, nawet na te 2h dziennie. Cieszę się, bo kocham moją pracę, ale znów nie pozwoli to na konie. Pozostają weekendy. Ale co to za praca z koniem tylko w weekendy? Ani dla konia, ani dla mnie. Żadna.
Mój koń zresztą też coraz mniej do roboty się nadaje. Postarzał się. Może 17 lat to jeszcze nie kaplica - ba, czempiony chodzą jeszcze Grand Prix w tym wieku - ale jemu już lata doskwierają. Po kontuzji nie odbudował mięśni - zresztą, nigdy nie miał ich na piątkę - stawy bolą na jesień, grzbiet słaby. Nie mam prawa od niego niczego wymagać.

Czuję się rozdarta między domem i poczuciem obowiązku a zewem wolności i tęsknotą za tym, co było. Rozsądek podpowiada, że czas odwiesić konie na kołek i może kiedyś wrócić. Bo to kosztuje majątek, zabiera czas i jeszcze jest do tego mało bezpieczne. A serce wyje, bo bez koni zostanę człowiekiem bez pasji, zamknę rozdział będący tak naprawdę większością książki...
Co zwycięży - serce czy rozum? Czy przyjdzie mi pożegnać się z jeździectwem? Bo z koniarstwem na pewno nie. To zostaje w człowieku - miłość do zapachu chrap, ciepła olbrzymiego cielska i uczucia szczęścia i wolności, kiedy galopujecie lasem - tylko ty i twój koń...

Dowcip z rana jak śmietana!

Mój mąż od rana:

"Tak a propos tych wszystkich ruchów ANTY (antyszczepiennych, antyporodowych). Czekam, aż pojawi się ruch antypolarowy. Bo polar to przecież takie sztuczne. Autyzm gwarantowany!"

Na co ja:

"No ale weź - sztuczny, ale dobry, bo żadne zwierzę nie ucierpiało".

Małż:

"A skąd wiesz? Nie wiadomo, z czego robią suwaki! Może użyto abortowanych szczeniąt z lat 30???"

Padłam. Zarżałam i padłam.

piątek, 26 września 2014

Fitness dla mam

Nie, nie zapisałam się na aerobik z bobasem. Nie uprawiam też wymachów i wypadów przy wózku, jak to proponuje poczytne pisemko dla matek - już widzę miny przechodniów i wykonalność powyższego z psem.

Cały dzień to zestaw ćwiczeń! Profesjonalnych :)

  • podnoszenie ciężarów. A raczej - ciężaru. Obecnie ponad 5,5- kilowego i będzie cięższy. Z różnych wysokości.
  • targanie 14-kilowego wózka z i do piwnicy.
  • bieganie po schodach - zostawić dziecko w domu, lecieć po wózek, po dziecko, z dzieckiem do wózka, po psa, razem na dwór...
  • dłuuuugie spacery tempem półbiegowym - weź wytłumacz psu, że wolniej... Wciąż pod górę, bo takie mamy ukształtowanie terenu.
  • w domu biegi z obciążeniem - bo trzeba zanieść córę w leżaczku za sobą do kuchni, łazienki... Bez tego nie rozwieszę prania ani nie obiorę kartofli ;) Wyrabia bajseps jak 150!
  • biegi na czas - dziecko śpi, to teraz szybko: pralka, suszarka, zmywarka, mycie włosów...
Jak widać - jest jak gubić kilogramy po ciąży i reaktywować mięśnie ;) . Jeszcze moje ulubione:
  • bieg miejski z wózkiem i ciężką siatą zakupów
  • mycie zębów z jednoczesnym huśtaniem leżaczka za pomocą nogi; ćwiczy mięśnie i koordynację!

wtorek, 16 września 2014

Jesień w mieście

Jak już pisałam - jesień nam się zakrada!

Lubię moje osiedle.

Lubię wyjść z domu z aparatem. To też sposób na chwilę dla siebie - choć niełatwo operować wózkiem, smyczą i jeszcze obiektywem ;)





I na koniec jeszcze taki "widoczek"


niedziela, 14 września 2014

Non, rien de rien...

...non, je ne regrette rien, śpiewała Edith Piaf. Czyli, oczywiście, że niczego nie żałuję.

Jak to jest w życiu z tym żałowaniem? Jak to jest z decyzjami - zwłaszcza tymi dużymi, poważnymi? Czy faktycznie nie należy się oglądać za siebie i wierzyć w ich słuszność? Bo tak się staram. Wierzyć, że coś w końcu spowodowało taką, nie inną decyzję i że, będąc chyba dość rozsądną i praktyczną osobą, miałam słuszność w swych wyborach. A jednak człowiek ma skłonność do wracania w przeszłość, do rozgrzebywania ran, do rozpamiętywania...

Czego nie żałuje Siłaczka?

Nie żałuję wybrania takiej a nie innej drogi zawodowej. Mimo marnych zarobków i innych kwiatków.

Nie żałuję przeprowadzki. Kocham Olsztyn i nie chcę wracać do stolicy.

Nie żałuję decyzji o wyjściu za mąż. Najlepszy wybór w życiu!!!


A czego Siłaczka żałuje?

Na pewno sprzedania Sary. Na tamten moment była to słuszna decyzja. co nie znaczy, że się z nią w 100% pogodziłam. Może i ten koń się u mnie marnował, bo nie umiałam wykorzystać jej potencjału. Może... Ale była (jest) najpiękniejszym z koni, do tego mądrym, jezdnym, wrażliwym. I ktoś inny już z tego korzysta, kogo innego wita chrumkanie z nosem w żłobie i strzyżenie zagiętych, orientalnych uszek...
Nie umiem nie myśleć, co by było, gdyby nadal była moja. Nie umiem nie zazdrościć temu, kto obecnie jej dosiada.



Żałuję przerwania nauki francuskiego. Tyle umiałam, a teraz to sobie popada w niebyt. Muszę wrócić!

Żałuję paru słów, które padły. I paru, które paść nie zdążyły. Pierwsze udało się naprawić. Drugiego nie uda się nigdy.

Są też rzeczy, których czasem mi żal, a czasem nie. Typowa ja, wiecznie rozdarta wpół drogi.

Treningi. Dobrze mi bez nich, a jednak jest to ukłucie zazdrości, gdy inni jeżdżą, startują, progresują.

Konie jako takie. Bez koni - kimże bym była bez koni? Na pewno nie sobą, nie taką, nie tutaj. Ale o ile łatwiej, taniej, lżej... Tylko - czy o to w życiu chodzi? Aby się przez nie prześlizgnąć najlżej jak się da?
Mawiam - po Łosiu żadnego więcej konia. I część mnie w to wierzy. A część traci oddech na myśl o tym, że kiedyś go zabraknie i że wtedy skończy się świat. I planuje kupić kolejnego.

Macierzyństwo. Nie moja córka jako taka, bo ona jest najzarąbistsza na świecie, ale całość tego stanu. Nie umiem oszaleć na tym punkcie i jednoznacznie stwierdzić, że było warto.Może - jeszcze nie. Może potrzeba perspektywy lat, a nie półtorej miesiąca.

Zamiast brać życie jakim jest, ja analizuję. Rozpamiętuję. Może i szukam problemów tam, gdzie ich nie ma. Taką mam naturę i już.

Jak myślicie - to źle czy dobrze? Powinniśmy brać pod uwagę przeszłość i rozważać "co by było gdyby", czy iść nie oglądając się za siebie...?

sobota, 6 września 2014

Jeszcze lato

No tak - w lesie jeszcze jest lato. Na osiedle już zagląda jesień, czerwieni jarzębinę, obciąża gałęzie kasztanami i sypie liście.

W lesie wciąż zielono i duszno.

Pies znów dał czadu. Kocham patrzeć, jak ona biega. Widać, ze to jest jej żywioł. Pani weterynarz zaleciła pomału oszczędzanie się, bo już 6 lat na psim karczychu i stawy nie te... Ta, niech to wytłumaczy Lilaczkowi!

pies wybiegany, my przespacerowani, dziecko wywietrzone. Teraz dziewczynki obie drzemią, mąż w kuchni prokuruje doskonałą carbonarę, a niżej podpisana... no, niżej się podpisuje ;)

Tak pięknie!












środa, 3 września 2014

...

Taki piękny dzień, a smutno.

Dziś byłyby trzy lata. Było tylko pół.

Pi, gdziekolwiek teraz jesteś, mam nadzieję, że wspominasz tak samo, jak ja.

wtorek, 2 września 2014

Update

No tak, ciężko nie pisać o dziecku, jak jest ono głównym punktem dnia. 90% czasu z nią. Powoli zaczyna się dziać coś innego, ale to z naciskiem na "powoli". Niemowlak jest potwornie absorbujący. Coraz mniej śpi w dzień, a jak nie śpi, to chce być na rękach/ kolanach, chce oglądać, zwiedzać, gadać, podskakiwać, byle nie leżeć.

Od wczoraj mam "pomoc" w postaci leżaczka. Chwila odpoczynku dla mnie.

Poza tym - rośnie w tempie zastraszającym, je jak dzika, dźwiga głowę, zaczyna łapać zabawki i się uśmiechać. Jest też złośnicą straszną.

Mam miesiąc, tydzień i dzień i taka jestem!