wtorek, 24 lutego 2015

Słowo się rzekło, koń i dziecko u jednego płota :)

Matka Polka, znudzona siedzeniem w domu i targana tęsknotą za swoim kopytnym pierworodnym, zebrała się na odwagę. Rankiem upakowała dziecię do samochodu, wyposażyła się w nosidło i ruszyła w swoją pierwszą samodzielną podróż z dzieckiem. Może to się niektórym wydać śmieszne, że dopiero - wszak dziecię ma 7 miesięcy! No cóż, ja człowiek lękliwy jestem i wcześniej się bałam. Ale koniec. Młoda dobrze radzi sobie w nosidle, nie muszę pakować do samochodu wózka - można szaleć. I nawet rozkopane miasto niestraszne. Mój poziom szczęścia i ekscytacji sięgał zenitu.

Na miejscu Kalina zrobiła furorę, czarując gospodarzy uśmiechami. Dała się ponosić pani Marcie, a matka na spokojnie wzuła swoje nieśmiertelne niebieskie sexi kalosze. Nosidło, kurtka, marchewki pod pachę - i można iść na pastwisko. Co z tego, że błoto. Zew konia jest silniejszy.

Konie zaintrygowane. W końcu koń niosący człowieka to norma, ale człowiek osiodłany? Z drugim mikro człowiekiem na sobie? Dziw nad dziwy. Trzeba wytrzeszczać oczyska jak węgielki i pufać chrapami.

Koń Właściwy również zafrapowany. Ale delikatny i pozytywny. On skądś wie, że dziecko to dziecko. kiedyś w Mycynach zanim się obejrzałam, 3-letni chłopczyk przytulił się do całej Łosiowej nogi. Ja zamarłam... A mój koń z maślanym wzrokiem tylko posmyrał szkraba po włoskach. On wie. Mój kochany.

Kalina zaśmiewała się w głos na widok tego "dużego psa", kiedy chodził i chrupał marchewki. A potem... zasnęła na mnie z nadmiaru wrażeń i tlenu.

Postanowione - chcę częściej!



niedziela, 22 lutego 2015

Ni wiosna, ni zima i zupa z rekina.

Rymowane podsumowanie niedzieli. Nareszcie weekend dla nas. Bez odwiedzin krewnych, szkoleń, pracy, dziś nawet bez konia. Potrzebne nam było, bo ostatnio to już nawet czasu ani siły pogadać...

Las. Co z tego, że roztopy...? No, w sumie to z tego, że pies do prania. Nieszczęśliwy wielce. Cóż, taka cena szaleństw po krzaczorach...

Córka też zadowolona. Przesiadła się ostatnio do wózka spacerowego, leży leciusieńko podniesiona i widzi świat, nie tylko niebo.

Spacer krótki, bo błoto, ale i tak fajny, bo z dala od zgiełku, razem i na powietrzu.

A po powrocie gorąca zupa. Skusiła mnie biedronkowa książeczka o kuchni portugalskiej i w garnku postała zupa z łososia i rekina. Lekko zmodyfikowana.
Skład:
  • mieszanka łosoś/ rekin 400g
  • 300ml passaty pomidorowej
  • por
  • 3 ząbki czosnku
  • oliwa
  • makaron nitki
  • sól, pieprz, ostra papryka
Podsmażamy na 4 łyżkach oliwy pora w plastrach i posiekany czosnek. Zalewamy passatą, dodajemy koło szklanki wody i rybę. Po 5 minutach jeszcze 3 szklanki wody i doprowadzamy do wrzenia, po czym wrzucamy makaron. Po 5 minutach gotowe, doprawić i wcinać. Jak dla nas - bez szału. Pierwsza randka z rekinem raczej bez emocji na miarę seansu "Szczęk". Mięsko ani fajnej konsystencji, ani powalającego smaku.




niedziela, 15 lutego 2015

Niech żyje nosidło!

Teraz modne stało się noszenie dzieci. Od noworodka, rodzice chustują. I dobrze. Zaspokajają potrzebę bliskości małego pisklaka, a sami mają wolne ręce.
Ja poległam w walce z chustą. Nie na moją nikłą cierpliwość. A, ze córa jest nieodrodną moją potomkinią... No, nie wyszło. Ale i tak chcę nosić. Kupiłam nosidło ergonomiczne Manduca. Jak na kawałek płótna z szelkami, potwornie droga impreza. Ale opłacalna. Jest tak zaprojektowane, aby dzieciak w nim siedział anatomicznie, a nie zwisał na, pardon, kroczu. Pozycja żabki, okrągłe plecki, podparty kark. A z punktu widzenia noszącego - wygodny, szeroki pas w talii i wyściełane szelki. Fajna sprawa.

Można nosić w domu, podczas odkurzania czy wieszania prania. Można nosić idąc do sklepu. Można iść tak z psem. I można wyżyć, jak się zamknie klucz od piwnicy razem z wózkiem w... piwnicy :). Teraz już sama czasem wybieram nosidło zamiast wózka, nie muszę taszczyć żelastwa po schodach.

Na razie noszę klasycznie na brzuchu. Linka jest już na tyle sztywna i długa, ze siedzi komfortowo. Kiedyś przyjdzie czas na "plecak" :)



poniedziałek, 2 lutego 2015

Kalina i jej siostrzyczka

Spokojnie, nie spodziewamy się kolejnego potomka. Brrr, nieeee!

Po prostu czworołapa "siostra", czyli moja kochana Leeloo, wreszcie zaczęła choć trochę zauważać dziecko.

Kiedy przynieśliśmy Kalinkę do domu ze szpitala, maciupką tak, że tonęła w czeluściach fotelika, pies udawał, że to tylko JA wróciłam. I taka tendencja się utrzymywała - pies traktował dziecko jak powietrze, przylatywał tylko kiedy się zakrztusiło - "ratunek" polegał jedynie na gapieniu się, ewentualnie schowaniu pod łóżkiem. Dziecko zachwiało tak cenione przez psa ład i rutynę. Jedyny profit to dłuższe spacery i to, że pies prawie nie zostaje sam w domu.

A teraz się zmienia. Linka psa uwielbia i aktywnie zaczepia. Woła, paca łapką, turla się w okolice psiego legowiska, próbuje się dzielić zabawkami. Pies z miną cierpiętnika znosi te zabiegi, a jak już musi, to młodą zalizuje :) Może będzie z tego jeszcze kiedyś przyjaźń...




niedziela, 1 lutego 2015

Babcia w dom... i co dalej :)

Dziś taki przewrotny tytuł. I trochę przewrotny będzie post. Trochę o historiach własnych,a trochę o zasłyszanych.

Za nami weekend z babcią. Męża mi wywiało na szkolenie i byłoby ze mną krucho, gdyby nie moja mama. Cudownym zrządzeniem losu, ona też ma ferie i mogła być. Inaczej już widzę wieczorne spacery - Linka się wścieka, jak nic nie widzi, więc szłabym z wózkiem, psem i... latarką :P. Albo w nosidle. Tak czy inaczej - kłopot. A tak - na spokojnie poszłam z samą Lee, a mama bawiła młodą. Obiad na spokojnie ugotowałam. Pralkę popuszczałam. Łeb umyłam. Luksusy!

Jednak, wbrew pozorom, krewny w dom to nie tylko same ułatwienia. I z góry przepraszam wszystkich, którzy mogą poczuć się dotknięci, ale i tak napiszę. Krewny w dom, w którym jest bobas, to też wyzwanie. Bo taki krewny zazwyczaj dostaje korby na sam widok dziecka i za punkt honoru bierze sobie wziąć na ręce, nosić, zaczepiać. Zawisa nad rzeczonym bobasem niczym widmo, grucha, nawołuje, non stop cmokta, aby bobas patrzył na niego, tylko na niego! Ruchy ma gwałtowne, głos uniesiony z podniety. Młodej matce przy okazji udzieli tak ważnych i pożądanych rad. Czy aby przepaja dziecko? Czy na pewno spanie z dzieckiem to dobry pomysł? Niech nie cuduje, on, krewny, x dzieci wychował podnosząc za kostki przy przewijaniu i nic się nie stało! Lista uwag jest długa i przecież sprzedawana w dobrej wierze.

Efekt zazwyczaj jest taki, ze po krótkiej, skądinąd, wizycie krewnych, matka i ojciec padają, a dziecko mniej lub bardziej jojczy z nadmiaru bodźców.

Krewny często nie myśli o tak prostej w sumie sprawie, jak to, że taki bobas to CZŁOWIEK. Nie zabawka, która jest po to, by cieszyć krewnego i by można ją sobie podawać z rąk do rąk. Bobas to osoba, która czasem potrzebuje zająć się sobą sama, czasem potrzebuje przestrzeni, oddechu. Oczywiście, lubi być zabawiany, ale nie na siłę, nie, kiedy jest głodny czy śpiący i chce tylko tego, by mama położyła go spać. Który coś lubi, a czegoś nie. Który może się bać nieznanych, nieoglądanych na co dzień twarzy. Który potrzebuje czasu.

Może kiedy krewny trochę powściągnie swoje zapędy, potraktuje bobasa jak inne osoby - da przestrzeń, zagada od czasu do czasu, nie będzie się wgapiał jak sroka w gnat - bobas w końcu sam z siebie w którymś momencie wyciągnie rączki, że chce na kolana. Cierpliwość popłaca i zjednuje sobie zaufanie małego człowieczka. Zachęcam! ;)
Kilka zdjęć na dowód, że swą prywatną mamę udało się do tego schematu zastosować i miała z tego jakieś profity.