wtorek, 26 stycznia 2016

Bo dobrze jest mieć dziadków

W zeszłym tygodniu był Dzień Babci i Dziadka, dopiero dziś mam chwilę by usiąść i skrobnąć.

Mam ogromne szczęście, bo wciąż mam dziadków. Dwie babcie i dziadka. Są odkąd pamiętam.

Czy dziadkowie są potrzebni? Ba! Czy są fajni? No pewnie. Pozwalają na więcej niż rodzice, znają masę historii, mają stare książki, stare zdjęcia i pamiętają dinozaury. A przynajmniej tak to wygląda oczami dziecka.

Jak ma się naście lat, to perspektywa obiadu u dziadków jest straszna. O boooożeeee, nuda. Jak mi teraz głupio. Teraz uwielbiam ich odwiedzać (choć stanowczo za rzadko, ze względu na odległość...), mogę słuchać tych samych opowieści, nic a nic mi to nie przeszkadza. Cieszę się, że są; czuję się częścią kilkupokoleniowej rodziny. Lubię do nich dzwonić i słuchać, że "czują się dobrze - na miarę wieku" albo że babci laska właśnie zaczęła żyć własnym życiem i poprzewracała kwiatki na bazarku.

Mój dziadzio Zenon jest jedyny w swoim rodzaju. Wszystko wie i na wszystkim się zna, i nie lubi sprzeciwu. Babcia jedynie czasem kwituje to krótkim "hm. Specjalista". Znane są jego historie lokalne i globalne, jak ta o podróży do Paryża, o bananach, których nie znosi, o Australii, gdzie w restauracjach każdy może zamówić co innego, a psy latają pod sufit. Dziadziuś to też wspomnienia czasów, kiedy dziadkowie opiekowali się mną podczas podróży rodziców do Tajlandii. Co rano dziadek przynosił mi świeżą bułkę, opowiadając, że dał mu ją napotkany po drodze zając...

Moja babcia Kazimiera jest chodzącym dobrem i miłością. Pamiętam od zawsze jej zawołanie "pójdź w me ramiona!". Babcia Kazia to piątki po szkole w podstawówce, zupa szczawiowa lub jarzynowa i naleśniki lub pyzy. To pierwsza w życiu gazeta o koniach, wspaniałe obiady w ilości hurtowej ("ojeju, nic nie zjedlyście, teraz my to będziemy jeść przez tydzień..."), pączki ("usmażyłam ich") i opieka nad naszymi zwierzakami w wakacje.

Moja babcia Tatiana to jest Postać. Potrafi być słodka, a potrafi być i niezłym łobuzem. Ma charakter. Potrafi naskoczyć na pana podmieniającego w supermarkecie jajka w kartonikach na większe i zawołać "co, swoje też pan wymienił?". Babcia Tania to też ciasto z prodiżu, najmiększy kurczak i maślane ziemniaki, doniczka ze szczypiorem w kuchni, mnóstwo ubranek uszytych lalkom i wzór bardzo dzielnej kobiety, która sama dźwigała na grzbiecie cały świat.

Kocham ich wszystkich bardzo mocno.
Linka też ma szczęście. Ma pięcioro zakochanych w niej dziadków. I na razie jest jedna na tych pięcioro. Dziadkowie rozpieszczają, tulą, noszą, pokazują lampki na balkonie, ganiają za Strusiem Pędziwiatrem gdzie akurat pędzi. Rozumieją, kiedy się boi lub wstydzi i nie chce spoufalania się. Dopytują się, troszczą, ale nie wtrącają.

Pewnie tak samo jak my, nie mogą się doczekać, aż podrośnie. Aż będą wspólne przygody, wspólne opowieści, pewnie jakieś małe tajemnice przed nami. Dziadek Robert pewnie będzie zabierał na rower. Dziadek Andrzej, który mieszka w środku lasu, pokaże ryby w rzece, wydry i drzewa ścięte przez bobry.

Szkoda, ze Kalina nie będzie pamiętała babci Wiesi...


No i Linka ma Dziadków Pra :)
Zakochanych i przejętych. Jak mamy wpaść z małą, babcie dostają palpitacji.
Cieszą się okropnie, mimo, że Kalina najczęściej się ich boi lub wstydzi. Rozpieszczają prezentami, choć mówię, żeby się nie wykosztowali.
Ma cztery prababcie i pradziadka - z tymi od strony taty nie ma zdjęć.
Wybaczcie proszę ten oczopląs zdjęciowy. Mam tyle rozczulających zdjęć, że nie mogłam się zdecydować. A tak, mam wszystko "w pigułce".

A Wy macie jeszcze swoich dziadków? Czego Was nauczyli, z czym się Wam kojarzą?

sobota, 23 stycznia 2016

Jest moc... w akwarium

No tak! Przecież ja nie przedstawiłam Wam jeszcze najnowszego członka naszej rodzinki!

Tyle czasu akwarium stało puste. No, jedynie z glonojadami i ślimakami, które musiały uporać się z inwazją glonów, które uśmierciły nam neonki. Coś się popsuło, może wina nowej lampy, może temperatury... Nie wiemy. Najważniejsze, ze udało się to okiełznać. Baliśmy się dłuższą chwilę na nowo zarybiać. No, ale czas płynął, zbiornik zachowywał się wzorowo, człowiek zatęsknił za jakimś ruchem w akwarium (innym niż ruchy robaczkowe jelit naszego zbrojnika Odo...).

I tak oto, mąż poszedł po karmę dla psa, a przy okazji zakochał się bez pamięci i nie wrócił do domu sam. Przyniósł dorodnego, diabelsko czarnego... bojownika, a jakże! Czy ja już mówiłam, że one uzależniają??? Plus trzy niebieskie kobitki.

Na fali obecnych trendów kinowych, a także ze względu na barwę, nie było innej rady, imię samo się nasunęło - Vader, oczywiście. Po domowemu Vaderek. Przypomina naszego Tytusa - jest duży, gruby i władczy. Radzi sobie z babami. Gniewko był jak Eric Forman - był chudy, miał drobne nadgarstki i zapewne też myślał, że rękawica baseballowa to czapka ;). Ten jest jaki być powinien, męski. A do tego jaki piękny - sami popatrzcie!


poniedziałek, 18 stycznia 2016

Olaboga, dziecko w knajpie!

Temat poniekąd ciężki. Czyli: czy rodzice powinni zamknąć się z małymi dziećmi w domu i dać reszcie społeczeństwa cieszyć się światem w ciszy i spokoju, czy też pozwolić małym ludzikom uczestniczyć w życiu stadnym, we wszelakich miejscach i sytuacjach. Ile razy widzimy ludzi wywracających oczami, kiedy dzieci biegają/ krzyczą/ płaczą/ śmieją się w restauracji czy sklepie? Ba, sama kiedyś posyłałam rodzicom takowych mordercze spojrzenia i kręciłam z dezaprobatą głową, że jak to oni śmią zakłócać mi podróż autobusem czy konsumpcję kawy?!

Cóż. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, jak mawiała nasza fizyczka w liceum, dziecko rewiduje większość z naszych przekonań, przyzwyczajeń. Nie, nie uważam, że dzieci w ogóle nie bywają męczące czy denerwujące. Oczywiście, że bywają! Po prostu teraz wiem, że często wyją nie dlatego, aby zrobić nam na złość, ale dlatego, że jest im za gorąco, są zmęczone, przytłoczone gwarem galerii handlowej, nudzą się, chcą spać... Że taki mały człek jest bardzo uzależniony od swoich biologicznych potrzeb i ich zaspokojenia. Nie przeskoczysz. Muszą dorosnąć i nauczyć się, na poziomie ciała i duszy, radzić sobie z wielkim światem dorosłych. A może dorośli powinni sobie czasem przypomnieć, jak wygląda świat dziecka...?

Anyway. My, mimo, że jesteśmy raczej domatorami, lubimy chodzić do kawiarni czy herbaciarni, lubimy czasem zjeść na mieście. Odkąd Kalina skończyła pół roku, staramy się ja co i raz gdzieś zabierać, żebyśmy wszyscy zmienili otoczenie, ale i żeby się socjalizowała. Mamy o tyle szczęście, że nasza córu zachowuje się przyzwoicie. Nie płacze, nie wyje, nie nagabuje obcych (czasem podejdzie koło stolika i czaruje uśmiechem, jeszcze nie spotkaliśmy się z wrogim odbiorem tego zachowania). Siedzi u mnie na kolanach lub w krzesełku, chętnie próbuje wszystkiego, co się je. Czasem ma ochotę połazić. Super sprawą są więc wypady z dziadkami - jest więcej osób do robienia kilometrów za dzieciną.

Tak było w sobotę. Nasza "weselna" Casablanca, my plus dziadkowie. Kalina zaczepiała panie kelnerki (wydawały się zadowolone :p), powyglądała przez okno, połaziła, pooglądała witryny z winem. Wciągnęła trzy kromki bagietki, trochę kremu z buraków, trochę makaronu, ryby i raka. Bawiła się sztućcami i serwetą, trochę pokrzykiwała, ale myślę, że ginęło to w ogólnym gwarze. Wszyscy najedzeni, nienerwowo, dziecko miało atrakcję. Wszyscy żyją. Myślę, że nie warto się zamykać w domu, jak i nie potrzeba rodzin z maluchami demonizować. Trochę organizacji, gotowość do wyjścia, gdyby dzieciak jednak potrzebował wracać, ktoś, kto chwilę popilnuje - kilka prostych rzeczy, a cała rodzina może cieszyć się jako takim życiem społecznym ;).


Mały bywalec w obiektywie zakochanego dziadka <3

piątek, 15 stycznia 2016

O książeczkach dla młodej słów kilka

Ach. Kiedyś utopię moje dziecko w książkach. Uwielbiam je jej kupować i stale to robię, chć większość jeszcze na wyrost. Albo BARDZO na wyrost. No nic, będzie dom, będzie regalik, będą czekały. Jest tyle do wyboru na rynku... Polskie, zagraniczne, grube, cienkie, kolorowe, bogate lub też minimalistyczne. Dla rodziców tradycyjnych i alternatywnych w dowolną stronę. O rzeczach małych i dużych. Chciałabym kupić tak wiele! A tu nasze biedne 35,7m2 już stęka z przepełnienia, pawlacz ugina się pod ciężarem lektur, a Kalina nawet jeszcze nie czyta. Ba - chwilowo nie bardzo daje sobie poczytać. Zabiera książki (najlepiej te "dorosłe", te dziecięce tekturowe ignoruje bądź też zjada...) i z dziką fascynacją przewraca kartki. Czasem tak się zaniesie, że wyrwie. Masakra. Ja jednak nie odpuszczam i liczę, że wkrótce pokocha przeglądanie obrazków i słuchanie historii.

Dziś zaprezentuję kilka pozycji, które mnie się bardzo podobają (Kalinie póki co wszystkie, nomen omen, smakują tak samo...)

"Jak skończyła się wycieczka Zimorodka do miasteczka".
Zabawna historia o zimorodku, który przywiózł swoim ptasim kompanom lody z miasta, co wspomniani przypłacili chorymi gardłami. Napisane wierszem i to takim dosć ambitnym - można sobie język połamać, za to brzmienie jest ciekawe, czyta się rytmicznie i Linka czasem nawet posłucha. Do tego naprawdę ciekawe ilustracje. Magda, od której prezentem jest ksiażeczka, określiła je jako "creepy", no ale wszak my lubujemy się w rzeczach lekko makabrycznych, więc pasuje nam :)

"Jak pokonać nocne stwory?"

Zdecydowanie dla trochę starszych dzieci, które budzą się z płaczem lub też boją się ciemnego pokoju. Zbiór fachowych rad, jak okiełznać i unieszkodliwić potwory, na przykład poprzez wykonanie łapacza snów lub wyśmianie takiegoż potwora. Kreatywne podejście, sporo pomysłów na walkę z wybujałą dziecięcą wyobraźnią.

"Wierszyki ćwiczące języki"

Póki co, zbiór zabawnych obrazków i kolejne rytmiczne wierszyki. A na potem - ćwiczenia logopedyczne dla dzieci w wieku 3-5 lat.

"Beksa"

Jedna z kilku książeczek wietnamskiej autorki Khoa Le. Ślicznie ilustrowane bajki łączące rzeczywistość z magią, snem, niosące morał. Pięknie wydane, no po prostu miłe dla oka.

"Mam oko na litery"

Jedna z wielu z serii "Mamoko". Książeczka obrazkowa, gdzie na każdej stronie ukryło się mnóstwo słówek na kolejne litery alfabetu. Rysunki nieco szalone, prezentujące dziwne światy pełne uczłowieczonych zwierząt, maszyn, tętniące życiem. Mam nadzieję, że kiedyś da zajęcie na długie minuty.

"Nawet nie wiesz, jak bardzo cię kocham"


To pozycja zdecydowanie dla młodszych. Prześlicznie zilustrowana opowiastka o tacie i synku zającach, którzy opowiadają sobie, jak bardzo się nawzajem kochają. Słodycz, po prostu słodycz!

"D.O.M.E.K."


Tutaj przemycamy dzieciom coś z prawdziwego, poważnego świata architektury i designu. Prostym, docierającym do małego czytelnika językiem i zabawnymi ilustracjami, pokazuje nam się, że można mieszkać nie tylko w bloku czy domu pod miastem, a architekci potrafią wyczarować najdziwniejsze lokum w najbardziej nietypowym miejscu. Domki są nazwane, rozrysowane, są rzuty, przekroje i objaśnienia. Ja jako dzieciak uwielbiałam podglądać, jak ktoś mieszka (no... zostało mi do dziś!), więc oby i Linkę ta książka wciągnęła.

I na deser moje ostatnie odkrycie - "Cuda wianki"





Książka o polskim folklorze. Zaczyna się wycinanką z koniem - już ją kocham! W środku ludowe stroje, zwyczaje, potrawy, instrumenty (moim absolutnym faworytem został kaszubski burczybas, na którym gramy szarpiąc za mokre włosie :p), ozdoby, wycinanki, hafty, palmy, pisanki... Niech dziecko wie, jakie tradycje jeszcze w Polsce się kultywuje, niech wie i pamięta, bo to ginie. Jestem tą pozycją absolutnie zachwycona i póki Kalina za mała, sama się wgapiam.

Na dziś tyle. Na pewno wrócę do tematu wraz z rośnięciem księgozbioru!