wtorek, 30 grudnia 2014

Buraku, ach, buraku!

Chciałoby się tak zawołać. Burak to genialne warzywo. Genialne! Na zimno, ciepło, w plastrach jako carpaccio, w kostkę, wiórki i nawet przypominająca nam o przedszkolu papka. Z serem kozim, z chrzanem... A do tego bukiet witamin. Mniam!

Dziś sałatka z burakiem w roli głównej. Pyszna, sycąca.

Na dwie osoby:

  • dwa nieduże buraki
  • torebka kaszy gryczanej
  • jedna pomarańcza
  • jedna nieduża cebula
  • pierś z kurczaka
  • musztarda
  • olej
  • cytryna
  • sól, pieprz, przyprawa do kurczaka
Buraki myjemy, owijamy w folię aluminiową i pieczemy około godziny w 180 stopniach. Studzimy, obieramy, kroimy w kostkę. Gotujemy kaszę. Kurczaka smażymy/ dusimy/ grillujemy - co kto może i preferuje. Ja podduszałam na patelni. Pomarańczę kroimy w kawałki, cebulę w kostkę/ piórka. Nie za duże. Wszystko mieszamy w misce i polewamy sosem z łyżki musztardy, dwóch łyżek soku z cytryny i dwóch łyżek oleju. Doprawiamy do smaku. Raczej nie przesadzamy z solą - sałatka jest słodko - kwaśna.

Spokojnie polecam na Sylwestra/ karnawał - jest naprawdę ładna ;)


piątek, 26 grudnia 2014

White Christmas!

Zima jednak zdążyła. Wszak dziś jeszcze nadal Boże Narodzenie! Już tradycyjnie chyba, wycieczka do lasu. Jak pięknie było!

Dziś mało słów. Bo słowa nie są potrzebne. Popatrzcie sami, a niemal usłyszycie mroźną leśną ciszę...










czwartek, 25 grudnia 2014

I po świętach

No i po. Jutro już odpoczynek, wizyta u Łosia z prezentami (czytaj: marchewką i burakami).

To były kolejne udane święta! Cudna, kameralna Wigilia i dziś bardzo udana wizyta u Kalinkowych dziadków. Pierwsza poważna wyprawa naszej córki. Była niesamowicie grzeczna. Podróż w obie strony przespała, u dziadków była bardzo grzeczna i wszystkich czarowała. Dostała kolejną górę prezentów, w tym przecudnego niebieskiego zająca od swojej cioci Ewy. Sama bym takiego chciała :P
My też dopieszczeni, podkarmieni, obdarowani. Od wspomnianej cioci Ewy dostaliśmy ręcznie malowaną bombkę, przepiękną!
Jest mi dobrze, ciepło, rodzinnie. Jak wracaliśmy, spadł śnieg i Olsztyn wygląda tak ładnie... Szkoda, że święta już się kończą. Chciałabym, aby trwały... Za mało mi kolęd, za mało zapachu choinki. Wcinam piernik, choć nie powinnam, bo pójdzie w boczki. A, co tam! Od nowego roku idziemy na dietę ;)





środa, 24 grudnia 2014

Wesołych!

Drodzy Moi Czytelnicy!

Życzę Wam wspaniałych Świąt - ciepłych, rodzinnych, takich, przy których można zapomnieć, że na dworze leje i wieje, śnieg znowu nie spadł, a Polska to dziwny kraj :)

Takich, jak moje.

Najedzeni, przytuleni, Siłaczka pogadała z rodziną na Skype. Dobre i to. Mikołaj szalony, a ja mam zapas kryminałów na wieczory, gdy Linka już śpi. I jestem bardzo modną mamą :)

Radujcie się, jedzcie, pijcie kompot z suszu i kochajcie swoich bliskich. Bo w tych Świętach o to właśnie chodzi.

wtorek, 23 grudnia 2014

It's beginning to look a lot like Christmas!

Choinki wszędzie, lampki, kolędy w radio, świąteczne jingle w TV. To oczywiste sprawy. A te mniej oczywiste?

Po czym można poznać, że idą święta?

  • dziwne luzy w portfelu
  • brak w.w. luzów w lodówce
  • ludzie w sklepach, kupujący 3x więcej niż potrzeba, za to z obłędem w oku ("majonez! majooooonez! duuuuuży słoik! albo trzy!")
  • pełna skrzynka pocztowa i nie są to o dziwo rachunki
  • zaczynają strzelać, a pies wyprowadza się pod łóżko :/
  • rośnie apetyt na śledzie, choć nie jest się w ciąży tym razem ;)
  • na parapetach wyrastają garnki z barszczem i bigosem
  • z okien pachnie kapustą
A Wy, co byście dopisali do tej listy...?

:)

poniedziałek, 22 grudnia 2014

Siłaczka rozmyśla

No tak. Zaraz święta i koniec roku. pora na rozmyślanie, jak nic! Za oknem leje i wieje. Nic a nic nie świątecznie (bo ja śniegu nie cierpię, chyba, ze na Gwiazdkę właśnie). A jednak w domu cudnie i uroczyście. Czuje się już oddech Rudolfa na karku :)

O czym rozmyśla Siłaczka?

O świętach, a jakże! O tych, które były najważniejsze.

O tych na Bemowie, z rodzicami, dziadkami i ze Snupkiem.

O pierwszych własnych, z mikro choineczką, w kawalerce na Mokotowie.

O pierwszych i ostatnich zarazem świętach z Pi. Najsmutniejszych świętach w moim życiu. O czasie cudów, który tych cudów przynieść nie mógł... O pierniku, który, choć słodki, był gorzki jak wszystko wówczas.

O pierwszych z Anty-Księciem, który ocalił mój świat.

O poprzednich, kiedy mdliło mnie od wszystkiego, bo centymetrowej długości Kalinka machała już swoimi nibynóżkami.

O tych już zaraz - pierwszych z naszą córą!

O tym, że upiekłam piernik i pachnie. Pierwszy raz nie zrobiłam pierniczków, bo bałam się, że czasu i sił nie starczy.

Myślę o moich bliskich, którzy są daleko. O rodzicach. Tęsknię za nimi coraz bardziej. Zwłaszcza w święta. i wiem, ze oni też tęsknią.

Myślę o mojej Sis. Że chciałabym, aby była szczęśliwa i spełniły się jej marzenia.

I myślę o tym, jakie mam szczęście. Siedzę w swoim mieszkanku, w pokoju obok mężczyzna mojego życia, obok fika i popiskuje moje dziecko, a kawałek dalej chrapie pies. Spełniło się moje marzenie o rodzinie. Spełniło się marzenie o mieszkaniu na Warmii. Spełniło się marzenie o spokojnym życiu. Spełniło marzenie o tym, żeby pogodzić się z samą sobą. To chyba cały wór spełnionych marzeń!

To był dobry rok.












sobota, 20 grudnia 2014

Mała choinka

No tak. W tym roku miała być małą choinka. Bo dziecko, bo może powiesimy tylko jedne lampki, bo nie ma już stolika, aby ją na nim postawić.

Taaaa...

Stoi w kącie (czytaj: zajmuje 1/4 pokoju) bydlę pod sufit! Krzywawe, ale jakie sympatyczne! I jak pachnie! Ponoć świerk serbski. Trafiliśmy na urodziny sklepu i choinki po 50% zwykłej ceny. Też fajnie.

Pierwsza choinka Kaliny. Wybałuszała oczka i macała gałęzie. Podekscytowana machała nogami. Nogami też macała gałązki, w sumie :) Teraz śpi, tak się wyekscytowała. Za rok będzie już pomagała ubierać, przewieszała i... tłukła.

Uwielbiam choinkę! I musi być żywa. Nie jestem eko, wiem... Ale ten zapach... Wprawia w cudowny nastrój!






niedziela, 14 grudnia 2014

Słona gwiazda na gwiazdkę

Czyli rzecz o śledziach. I nie tylko.

Półtora tygodnia do świąt to czas najwyższy na śledziki. Niech się macerują. Nic nowego. Zeszłoroczne były tak pyszne, że mamy powtórkę z rozrywki. Dom pachnie cebulą i sosem ze śliwką i czosnkiem. Ślinka cieknie. Słoiki stoją w lodówce, a śledzie nasiąkają smakiem.




Ale ten weekend to też wizyta moich rodziców. Nawieźli masę rzeczy! Tata przywiózł prezenty z Brazylii, w tym ichnią "krówkę" z kokosem, której już pół pożarłam...
Dziecko dostało płytę CD. Nazywa się  toto Emigrate - "Silent for so Long". Zdaje się, projekt poboczny pana Richarda Z. Kruespe z Rammstein. Ciekawa. Kalinka ma więc swoją pierwszą płytę. Rodzicom skapnęły żelki z logo Rammstein :)
A na serio - było cudnie, miło... Jakich ja mam fajnych rodziców!



środa, 10 grudnia 2014

TJN, czyli Tatuś Jest Najważniejszy :)

Większość dziewczynek to księżniczki tatusia. Taka prawda. Ja nią jestem do dziś. Mój tata dałby się za mnie pokroić.

Moja córu ma dopiero 4,5 miesiąca, a już to widać. Wodzi za tatą oczkami, odrywa się od jedzenia, kiedy on wchodzi i obdarza go uśmiechem. Piszczy, woła go - "uuuu!". A jak tata spojrzy, to jest radość wielka, chichotanie i chowanie buzi - że niby zawstydzona taka.

Tata jest fajny, bo robi inne rzeczy, niż mama. Na przykład odmuchuje dziecko gumową gruszką. Albo rozwiewa czuprynę. Zabiera na spacery, kiedy mama ogarnia konia. Wkłada do wanny i z niej wynosi. Śpiewa piosenki, kiedy karmi butelką. No i ma zarąbisty tablet, na którym puszcza teledyski Rammstein! Ewentualnie bajkę "Masza i niedźwiedź".

Mam nadzieję, że jak dorośnie, nasza Kalinka będzie lubiła swoich rodziców równie mocno, jak ja lubię swoich :)

Na zdjęciach Kalina z tatą w szpitalu - miała jakieś 2 dni - i dziś, podczas zabaw na podłodze.



sobota, 6 grudnia 2014

Mikołajki...



… tak po prostu.

Dziś Mikołajki.
Jak byłam mała, to myślałam, że skoro Mikołajek to zdrobnienie od Mikołaja, to i szóstego grudnia prezenty do kapci przynoszą miniaturowe Mikołaje. Nawet kiedyś narysowałam takiego skrzata niosącego do moich papuci paczkę z wymarzonym kucykiem Pony :P Cóż – dziecięca fantazja.

Do dziś pamiętam jak zasypiałam pełna ekscytacji, a w nocy potrafiłam się na wpół obudzić i macać pod łóżkiem. Pamiętam też, jak czaiłam się nad ranem, aby do kapci rodzicielskich podrzucić dzieła sztuki z plasteliny – lusterko i samochód – i jak mama mnie pogoniła spać.

Ba, nawet pamiętam niektóre prezenty. Na przykład mini kręgle – taki drewniany grzybek, a w środku cieniutkie krasnoludki i kulka do ich zbijania. Oczywiście, że to kręgle były, odkryłam stosunkowo niedawno. Wtedy to po prostu były krasnale i ich domek…


Obchodzicie? Ci dzieciaci pewnie tak. A reszta?

My obchodzimy. Lubimy sobie nawzajem sprawiać małe przyjemności. Nadal jest ekscytacja. Z tym, że raczej typu „czy mu się spodoba?”

Tegoroczne Mikołajki to początek naszych pierwszych świąt we troje. Kalina jest jeszcze za mała, aby się poznać na tym wszystkim, ale niech już teraz widzi, że to czas radości.



 Zgadnijcie - który prezent czyj...? :)
A śniadanie popite herbatą z pomarańczami i kardamonem!

poniedziałek, 1 grudnia 2014

Gdzie są Gwiazdki z tamtych lat...?



Znamy to wszyscy: ledwo znikną ze sklepów znicze, pojawiają się choinki. Zewsząd słychać Jingle Bells. Półki uginają się pod ciężarem dóbr do kupienia. Telewizja huczy od reklam – musisz to kupić, twoje dziecko o tym marzy. Albo: weź kredyt na święta! Wszędzie kolorowo, głośno i w nadmiarze. I w tym wszystkim my – zabiegani, rozdarci, często zbyt zmęczeni, aby cieszyć się ze świąt.

A kiedyś było inaczej. Urodziłam się w połowie lat 80 i jeszcze pamiętam siermiężne święta tamtego okresu. I czasem wspominam z rozrzewnieniem. Nie było luksusów, przepychu, gadżetów. Ale było o wiele bardziej odświętnie i magicznie.

Jak pamiętam tamte święta?

Pamiętam obskurne plastikowe choinki. Drapaki na drewnianej kulce z trzema nóżkami. Charakterystyczny zapaszek. Gałązki, które trzeba wpierw rozprostować. A na choince – ozdoby. Bombki z dziurą, grzybki, szyszki i żołędzie. Kudłate zwierzątka z drucików. Ażurowe plastikowe bombki. Podłużne cukierki. Lampki z żarówkami, a nie LED-owe. Przezroczyste anielskie włosy i śnieg z waty.
Za to u moich dziadków była żywa choinka. Pachniała jak las, świeciła lampkami sprzed 40 lat.





 A tu, w ramach ciekawostki, nasza pierwsza żywa choinka, rok 1993. koszmarna! Ale co się dziwić – po sztucznej wydawała nam się z mamą taaaaaka piękna :)


Święta w PRL to też odrobina światła i kolorów w mieście. Wystawy sklepów z rachitycznymi chojakami, łańcuchami i pustymi paczkami. Pamiętam do dziś papier warszawskich Domów Centrum – biały w czarne logo: rozchodzące się promieniście linie i czerwona kropka. Nosz szczyt szaleństwa! :) Wystawa w Smyku, ruchome figury i muzyka.

(foto: internet)


Nie pamiętam słynnych pomarańczy i bananów. Pamiętam maminy kompot z suszu i sałatkę jarzynową. Dziś sama dążę do odtworzenia idealnie tamtego smaku.

Pamiętam listy do Mikołaja. Oj, długo wierzyłam w Świętego… do dziś nie rozwikłałam jednak tajemnicy jednej Wigilii, kiedy to ani na moment nie opuściłam pokoju, a prezenty pojawiły się między dwoma zerknięciami na choinkę. Pozostanie to zapewne tajemnicą na zawsze – takim moim własnym okruchem magii…

Jak PRL, to i Mikołaj w przedszkolu. Wszyscy to pamiętamy – był upiorny! Tak jak i przedszkolna choinka – królowa drapaków, upstrzona łańcuchami z papieru.


Kolejne wspomnienie to Wigilie u taty w pracy, 24-go rano. Tłum, gwar, jedzenie i cały korytarz toreb z prezentami. A prezenty zacne :)


Święta w PRL były wyjątkowe. Cieplejsze i piękniejsze niż świat dookoła. Skrzyły się zimnymi ogniami. Pachniały domową kuchnią i smakowały starymi cukierkami, podkradanymi z choinki. Szeleściły zgrzebnym papierem do pakowania. I brzmiały głosami rodziny. Były piękne!