środa, 30 kwietnia 2014

Żoną być

Żoną być jest bosko!

Ślub był piękny - chyba zmienię zdanie o cywilnych ;)
Dopisała pogoda, dopisali goście, dopisało autko. Wszyscy chwalą nasz wygląd, ceremonię i przyjęcie.

Najważniejsze, że jesteśmy już taką prawdziwą rodziną!

Dziękuję za kciuki, dziękuję gościom, którzy dopisali.

Dziękuję moim cudownym rodzicom i przyjaciółkom.

Dziękuję małżowi - za to, że jest!








piątek, 25 kwietnia 2014

"Ostatni dzień wolności"...


...tak to zwą. A ja się nie mogę wręcz doczekać, aż tę "wolność" stracę. Czuję się stworzona do bycia żoną i do życia rodzinnego. O!

Zastanawiacie się, jak się czuję na dzień przed i jak tam mamy wszystko dopięte na ostatni guzik. Cóż - jak to odpowiedziałam koleżance w pracy: JA SIĘ JUŻ NIE DOPINAM NA OSTATNIE GUZIKI :) Jesteśmy gotowi, choć jakieś tam drobiazgi nie wyszły, typu zakup czerwonych sznurówek dla Lubego, typu nasz Limuzyn, który dziś rano postanowił nie odpalić (został zreanimowany i pozostaje modlić się, aby jutro nie zastrajkował). Ja mimo wszystko nie będę wyglądała tak, jak bym sobie mogła wymarzyć, bo jednak koniec szóstego miesiąca ciąży widać dość wyraźnie. Ale. Ale po co się przejmować drobiazgami? Liczy się, że jutro nasz ślub, ze zostaniemy mężem i żoną - a to dla nas bardzo ważne.

Generalnie - udało się całkiem nieźle. A zaczęliśmy wszystko załatwiać w styczniu, więc nie daliśmy sobie tyle czasu, ile zwykle młodzi planują ślub. Termin był wolny, obrączki udało się zrobić ze stertki naszego złota (dzięki, Mamuś!), zaklepaliśmy wymarzony lokal na uroczysty obiad. Luby kupił ładny garnitur, ja w ostatniej chwili znalazłam świetne panie, które wyczarowały mi z mojej sukienki coś naprawdę ładnego (i tu też ukłon w stronę Lubego za pomysł). I wszelkie inne drobiazgi też się udały. I ważne rzeczy też - będą moje kochane przyjaciółki, będą Dziadkowie. Będzie sporo miłych sercu gości na samym ślubie. Kurczę - no fajnie!

I dziwnie tak myśleć, że dziś ostatni raz podpiszę temat w dzienniku jako pani G., a już w poniedziałek jako pani Sz. Ale z tego też się cieszę. Niektórych mierzi tradycja przyjmowania nazwiska męża, ba, spotkałam się z opinią, że to takie szowinistyczne. Ja tego tak nie odbieram. Cieszę się, że będę się nazywała tak jak mój mąż i moja córka.

Czuję, że to właściwa decyzja i ważny krok w życiu. Krok we właściwą stronę. Nie mam wątpliwości - a o to też pytają - jestem pewna. Dobrze jest czuć pewność i wierzyć w słuszność swoich decyzji. Czuję się bezpiecznie i stabilnie.

Czytacze - trzymajcie jutro kciuki za pogodę, za zapłon Cieniasa, za suwak w sukience i obcasy butów. Za dobre samopoczucie gości. Za pyszny obiad. Za piękne zdjęcia (choć o to jestem spokojna). Za nas.

Do napisania już z nowej ścieżki Siłaczkowego życia!!!

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Poświątecznie

Święta i po świętach. I jak zwykle, było fajnie. bo to wszystko zależy od ludzi, z którymi się te święta spędza. A ja mam naprawdę udaną rodzinę. Nieskromnie mówiąc. Przede wszystkim, normalną. Ciepłą i kochającą.

Zakotwiczyliśmy się na dwa dni u moich rodziców. Przywitała nas jak zawsze stęskniona, przebierająca nogami z ekscytacji mama, tata prosto z roweru, micha sałatki jarzynowej i masa białej kiełbasy. Plus grad pytań "na co macie ochotę, może się napijecie herbatki", etc. Spędziliśmy miłą, leniwą sobotę pełną pogaduszek.

Niedziela to śniadanie u dziadków. Jak dobrze ich zobaczyć... Też wytęsknieni. Dziadek poleciał nam osobiście drzwi od klatki otwierać i już od drzwi wyściskać. Babcia Kazia specjalnie dla mnie upiekła stefankę i strasznie się denerwowała, że nie wyszła. Babcia Tania cała w ekscytacji - "ojej! przytuliłam się do brzuszka!". Wujek obiecał się ze mnie ponaśmiewać - trzyma formę :) było sympatycznie, było też trochę jak w czeskim filmie - nieudana próba Skype z Australią, kiedy ciocia niestety przegrała z rzutem na śniadanie i musiała zadzwonić pół godziny później. Film możnaby nakręcić...

A dziś już u siebie, nadrobiłam nieobecność u Łosia (jednak niby dwa dni, a się za Dziadem stęskniłam). A po południu wyskoczyliśmy do lasu - a jakże - do Bałd. Las już wiosenny, pachnie pięknie żywicą, zazielenił się. Lilaczek się wyszalał - i dobrze, bo już energia w tyłek szczypała. Pies poszedł w młody las, a tam raj: slalom między drzewkami, skoki przez przeszkody i ptaszki do płoszenia. Wspaniale móc spędzić razem wolny czas. Cieszę się, że mam z kim.

Kilka ujęć, od wygłupów w rodzinnym domu, przez zestaw upominków od dziadka (po zajączku na łeb i po baranku na parę), po leśne ścieżki :)











czwartek, 17 kwietnia 2014

Zegar tyka...



I już połowa kwietnia za nami! Jak ten czas pędzi!

A robić trzeba. Ciągle coś, ciągle w ruchu. Ale to i dobrze - przynajmniej nie wypadam z obiegu i nie zarastam pajęczyną. Nie myślę "nie daję rady", "wszystko mnie boli" - po prostu robię, co muszę, świat w końcu nie będzie czekał tylko dlatego, że jakaś ciężarówka się wolniej toczy.

A roboty wciąż sporo. Za 9 dni ślub. Już mamy prawie wszystkie elementy ubioru swojego i "ubioru" Cieniaska (chyba będzie wyglądał równie dobrze, jak my). Dokumenty poskładane, dziś zawiozłam dane naszych świadkowych. Powoli do mnie dociera, że to JUŻ :) I zaczynam się ekscytować. Nie mogę się doczekać. Szkoda tylko, że moje ciężarówkowe ciałko za nic ma powagę chwili i wciąż tu za sucho, tu za tłusto, czyli krostki, skórki i tym podobne "upiększacze". Cóż zrobić - liczyć na zbawienną moc podkładu i korektora w sprawnych łapkach mojej Sis.

A ślub to przecież nie wszystko - po ślubie pora planować remont i gromadzić materiały. Też ekscytujące. Anty-Książę szaleje z pomysłami, poczuł wiatr w brodzie (tak, nowa pasja Lubego - zapuszczanie bródki a la Zły Spock). Ja też coś tam wymyśliłam, bo pojawienie się Kalinki będzie wymagało drobnego przemeblowania. Ach, ja już bym leciała łóżeczko kupować :)

Dziś post taki sobie - ot, mały update. Będę relacjonować na bieżąco - święta, ślub, remont. Do napisania!

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Wicie gniazda... ale nie swojego :P

Ponoć ciężarówki mają tzw. syndrom wicia gniazda. Objawia się intensywnym sprzątaniem swojego M, urządzaniem, praniem, prasowaniem...

Zaobserwowałam u siebie jakąś dziwną wersję. A mianowicie - moje własne M jak było przeze mnie sprzątane, hmm, nie przemęczając się, tak jest. Za to włączył mi się tryb "szukam mieszkania". Pasjami przeglądam ogłoszenia, aranżacje - no, zafiksowałam się. Niektórzy oglądają samochody, inni ciuchy, a ja - mieszkania. I w głowie urządzam. I nie mogę przestać o tym myśleć. Wokoło wszyscy kupują, budują, urządzają... Ja też chcę! ha, jakby mi mało było zmian w życiu :)

Upatrzyłam sobie znowu mieszkanie śmieszne. Znowu stare - 1905 rok! Dziwny układ, dziwne rozwiązania, ale tak pięknie drzewa zaglądają w okna... Jakoś się tam już widzę :)

No nic - przejdzie mi. Zawsze przechodzi. Muszę się wyekscytować, a potem wracam na ziemię. Trzeba być realistą i trzeba jeszcze mieć jakieś marzenia do zrealizowania, a nie tak wszystko na raz. Póki co - w czerwcu Luby zarządził remont. Już się boję :)

sobota, 5 kwietnia 2014

Kośnik - wiośnik :)

A, takie tam głupawe słowotwórstwo :)
Jest pięknie! Jeszcze chłodnawo, ale za to jak pachnie powietrze! Błękitne niebo (moi rodzice przyjeżdżają do Olsztyna i nie mogą się nadziwić, jakie u nas jest niebo i ile gwiazd :)), w końcu natura budzi się do życia. I człowiek też się budzi po tej zimie.

Zatem dziś spakowaliśmy się z Lilaczem do auta (pominę milczeniem, co pies wyprawiał w samochodzie...) i śmignęliśmy do moich teściów do Kośnika. Pies od progu dał czadu, wyjadając swojej "siostrzyczce" Xenie z miski (co z tego, że tamta jest większa, starsza i u siebie - to nasza mała rządzi, paskudny dominant jeden). Poszliśmy prosto do lasu, pies śmigał jak z procy, oczywiście "niechcący" znalazł się w rzece :)

Było pięknie, pachniało iglakami, wszędzie pełno kwiatków, ptaki się darły radośnie, Lilaczek cwałował. Czego tu więcej chcieć? No, może herbatki i ciasta, które na nas czekały po powrocie z lasu. Oby częściej takie soboty!