poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Poświątecznie

Święta i po świętach. I jak zwykle, było fajnie. bo to wszystko zależy od ludzi, z którymi się te święta spędza. A ja mam naprawdę udaną rodzinę. Nieskromnie mówiąc. Przede wszystkim, normalną. Ciepłą i kochającą.

Zakotwiczyliśmy się na dwa dni u moich rodziców. Przywitała nas jak zawsze stęskniona, przebierająca nogami z ekscytacji mama, tata prosto z roweru, micha sałatki jarzynowej i masa białej kiełbasy. Plus grad pytań "na co macie ochotę, może się napijecie herbatki", etc. Spędziliśmy miłą, leniwą sobotę pełną pogaduszek.

Niedziela to śniadanie u dziadków. Jak dobrze ich zobaczyć... Też wytęsknieni. Dziadek poleciał nam osobiście drzwi od klatki otwierać i już od drzwi wyściskać. Babcia Kazia specjalnie dla mnie upiekła stefankę i strasznie się denerwowała, że nie wyszła. Babcia Tania cała w ekscytacji - "ojej! przytuliłam się do brzuszka!". Wujek obiecał się ze mnie ponaśmiewać - trzyma formę :) było sympatycznie, było też trochę jak w czeskim filmie - nieudana próba Skype z Australią, kiedy ciocia niestety przegrała z rzutem na śniadanie i musiała zadzwonić pół godziny później. Film możnaby nakręcić...

A dziś już u siebie, nadrobiłam nieobecność u Łosia (jednak niby dwa dni, a się za Dziadem stęskniłam). A po południu wyskoczyliśmy do lasu - a jakże - do Bałd. Las już wiosenny, pachnie pięknie żywicą, zazielenił się. Lilaczek się wyszalał - i dobrze, bo już energia w tyłek szczypała. Pies poszedł w młody las, a tam raj: slalom między drzewkami, skoki przez przeszkody i ptaszki do płoszenia. Wspaniale móc spędzić razem wolny czas. Cieszę się, że mam z kim.

Kilka ujęć, od wygłupów w rodzinnym domu, przez zestaw upominków od dziadka (po zajączku na łeb i po baranku na parę), po leśne ścieżki :)











1 komentarz: