niedziela, 29 maja 2016

Stara przyjaźń nie rdzewieje, pierwszy plażing i koniecznie kawiarenka, czyli długi weekend fajny jest

Jak każdy, wolne to my lubimy! Wbrew prognozom, na szczęście nie lało cały długi weekend i zaliczyliśmy mnóstwo atrakcji (Kalina wręcz za dużo, co obwieściła donośnym rykiem i pełnym żalu "pa pa", oznaczającym "jedźmy już do domu".

W czwartek odwiedziliśmy Łosia i zawieźliśmy mu worki z paszą. Bidulek, schudł mocno po przeprowadzce (ja wspominałam, że się tego obawiam, prawda?) i teraz pakujemy w niego różne różności. Ale poza tym, emerytowi humor dopisuje, jest spokojny, wyluzowany, trochę się poprzytula, weźmie marchew od młodej, która zaczęła na niego - i każdego konia - wołać "Łosiu!".


W piątek i sobotę spotkanie po latach. Tak się składa, że mój Drugi Tata ma mały ośrodek wypoczynkowy. I zjechała tam moja mama z grupką znajomych. Takich, co to ich zna od czasów szkolnych, akademickich i innych równie dawnych lat. Ergo, oni znają mnie od przysłowiowej fasolki. Od zawsze ciocie i wujkowie, choć tak zwani przyszywani. Wychowywałam się z ich dziećmi. I teraz spotkaliśmy się znów, poznali Kalinę, która została obsypana prezentami ("zabawki? Koniecznie ekologiczne!", powiedziała ponoć Monika, więc ciocia Małgosia zakupiła drewniane). Wzruszające takie spotkanie. Mama mogła przy okazji porealizować się babcinie, a ja trochę posiedzieć (ale tylko trochę :P)


A dzisiaj eksplorowaliśmy stajnię. Odwiedziliśmy Łosia, skarmiliśmy marchewkami. Nadal chudy, no ale dopiero od czwartku dostaje wspomaganie - trzeba się uzbroić w cierpliwość. Spędza mi to trochę sen z powiek, nie powiem...
Jako, że stajnia jest częścią wielkiego ośrodka wypoczynkowego (na szczęście małą, dzięki czemu konie mają spokój), można sobie z niej podreptać na plażę nad jeziorem. Co też zrobiliśmy. Mąż snuł wizję nakręcenia nowej wersji Pana Samochodzika, gdyż ośrodek pamięta minioną epokę, plaża w sam raz, domki typu Brda, kawiarnia, świetlica... Kto miałby grać Pana Samochodzika?

Kalina pierwszy raz podreptała boso po piasku. Była już rok temu nad jeziorem w Rucianem, ale nie zeszła z koca. Dziś też podobało jej się połowicznie. piasek pod nogami cacy, pomost cacy, woda nie cacy. No nic, zawsze coś. Jest dziewczyną z Warmii, powinna lubić jeziora ;)



Także tego ;). Weekend udany, leniwy. Nic odkrywczego, ale po raz kolejny przekonałam się, że nie ważne, gdzie. Ważne, z kim.

niedziela, 8 maja 2016

Chcę mieć skrzynię, fascynujące koguty i lalka ze słomy, czyli niedziela w skansenie.

Pogoda nam dopisuje, mamy niemal lato, a jeśli dodać do tego fakt, ze nasze dziecko próbuje roznieść nam dom w drobny mak, to dojdziemy do jedynego słusznego wniosku - na dwór ją!

Od piątku zatem, intensywnie się wietrzymy. Dzięki temu powoli wracamy do kondycji, wychodzimy z pozimowego niechciejstwa, a wieczorami padamy jak muchy - dziecko nareszcie bez marudzenia, przed 21 samo domaga się położenia, a my chrapiemy nie tak dużo później.

W piątek stajnia, wczoraj stajnia i miasto, codziennie plac zabaw, a dziś - nasz ukochany skansen. Dziedziczka ucięła niedługą drzemkę już w drodze.
Na miejscu ruszyliśmy w znajome rewiry. Jak zawsze, czas na chwilę wyhamował i mieliśmy wrażenie, że nie płynie wcale. A jednak każda wizyta inna - inny moment roku, inna roślinność, no a teraz inny stopień interakcji dziecięcia z otoczeniem. Owce i kozy były jeszcze ponad Kalinkowe siły, za to kury, owszem. Młoda zasiadła na piasku i zdawała się czekać na przedstawienie.

Potem zaczęło się zwiedzanie właściwe. Początkowo "z pewną taką nieśmiałością", a potem całkiem już śmiało sobie poczynając, córu latała po kolejnych domkach, czerpiąc wyraźną radość z dudnienia drewnianych desek (och, ależ mi aliteracja wyszła!), przechodzenia przez progi oraz szurania dywanikami. Jeden z domków posiada nowe wyposażenie, specjalnie umieszczony zestaw mebli i sprzętów, które każdy może dotknąć. Kalina bez pardonu "dotknęła" więc zabawki, słomianą lalkę (okazała się lepsza nawet niż zabrana z domu Masza) oraz konika na kółeczkach.



Domki to radość nie tylko dla dziecka, rodzice również chętnie zerkają. Mnie tym razem kupiła chata przeniesiona z gminy Purda (wszak to tam będzie nasz dom!!!), pełna... skrzyń warmińskich! Czy ja już pisałam, ze je uwielbiam? Pisałam, wiem... Marzę, aby kiedyś mieć jedną u siebie...




Po wnętrzach, przyszedł i czas na trawing tak zwany. To niesamowite, jak bardzo dziecko potrafi zająć skubanie listków, grzebanie w ziemi czy tata wyskakujący zza drzewa. Gdzie my gubimy tę radość z małych rzeczy, kiedy dorastamy?

Dzień pełen wrażeń, od nadmiaru świeżego powietrza mamy czerwone nosy i ciężkie powieki. Do skansenu na pewno wrócimy, nie raz i nie dwa, bo to miejsce jest magiczne!

piątek, 6 maja 2016

Nowe życie Łosia. Kolejne.

Uff. Już jesteśmy przeprowadzeni. poszło gładko, aż sama jestem miło zaskoczona. można zaczynać kolejny nowy etap w życiu.

Biedny taki koń. Co się zadomowi i przyzwyczai, to go gdzieś zabierają. Nowe miejsce, nowe twarze - ludzkie i końskie - wszystko obce i niezrozumiałe dla małego końskiego rozumku (bo ja jestem koniarz nietypowy i nie twierdzę, ze to są nieskończenie inteligentne istoty, raczej głupolki z instynktem ucieczki na pierwszym miejscu; to nic złego, ot - taka ich roślinożercza natura). No cóż - inaczej się nie da! Koleje losu miotają człowieka od stajni do stajni, a koń podąża za nim...

W Kieźlinach spędziliśmy prawie pięć lat. To najdłużej w naszym życiu. Kiedy we wtorek przyjechałam spakować ostatnie rzeczy i przygotować Łosia, nie powiem, łezki się kręciły. Dobrze nam tam było, Łoś zaopiekowany i zawsze dobre słowo na jego temat było. Czasem miałam wrażenie, ze Gospodarze mieli lepsze mniemanie o moim koniu niż ja sama :). A i dla mnie zawsze mieli życzliwość, kawałek domowego ciasta w ciepłej kuchni w chwili kryzysu. 

Ostatni rzut oka na stare kąty i ruszamy w nieznane.


Dzięki bajeranckiej przyczepie i pozytywnemu nastawieniu Kasi, Łośko zapakował się od razu, jak nie on. Odcinek Kieźliny - Pasym śmignęłyśmy w nieco ponad pół godziny i Pan Koń zawitał na nowe włości. Wysiadł w miarę kulturalnie i grzecznie poczłapał do nowego boksu.
Kolejne dni to stopniowe zapoznawanie się z terenem i kolegami. Jak z nieba spadł mu sąsiad, 23-letni Amok. Od razu zawiązali komitywę i bez kwiknięcia zaczęli razem biegać (n-ta młodość seniorów!) i paść się. Mają do dyspozycji pastwisko, świeżą wodę, Łośko chyba kontent, bo drugiego wieczoru nawet nie dał się zawołać do stajni i razem z resztą koni spędził noc na dworze - po raz pierwszy w swoim 18-letnim życiu. Czeka go jeszcze wejście do stada - zostały 4 konie, w tym szefuńcio, póki co dość bojowo nastawiony.
Długo się wahałam, jaką stajnię wybrać i póki co mam poczucie, że była to dobra decyzja. Łoś ma spory, bezpieczny boks, solidną, chłodną stajnię, ciszę, spokój (poza sezonem wakacyjnym, ponieważ stajnia leży na terenie ośrodka wypoczynkowego), no i jest pod czułym okiem przemiłego stajennego i jego żony, którzy pilnują, patrzą, myślą i kombinują tak, aby zwierzakom było dobrze.
A na dokładkę, w stajni jest milion kotów. Moja córka jest już kupiona :).