czwartek, 15 sierpnia 2013

Polska remontem stoi czyli dzień całowania klamek

No tak. Wolny dzień, święto, Anty-Książę nie w pracy - no to trzeba nam na wycieczkę! Luby, który te strony zna lepiej niż ja i dzielnie robi mi za przewodnika (i kierowcę, bo on lubi jeździć, a ja lubię być wożona), opracował kilka pomysłów i dziś rano ustaliliśmy, że celem będzie Elbląg. Jako, że Luby w swoim życiu prawie już został archeologiem, na wykopkach i rzeczach wykopanych się zna. I zapragnął pokazać mi znaleziska, jakimi chwali się elbląskie muzeum. Żeby nie było, byliśmy przezorni, stronę internetową przejrzeliśmy wszerz i wzdłuż, informacji o tym, by dziś miało być zamknięte - brak. Ba, nawet jakąś imprezę reklamowali, tworzoną we współpracy z rzeczonym muzeum. Zatem brrrrum bum bum i w drogę.

No oczywiście, że było zamknięte! Rozkopane, rozdłubane, zamknięte i nawet karteczki z informacją. Zamknięte i już. Festynu zresztą też jakoś nie widać... Cóż robić, rzut oka na Starówkę - "Nowówkę" (bo niemal cała jest odbudowana/ zbudowana na nowo) i do znajomej nam już knajpy "Pod Aniołami" na meksykańskie jedzonko, które ciepło wspominamy.

No i nie wiem, czy to przez nasze rozgoryczenie z powodu muzeum, czy naprawdę wszystko co dobre, szybko się kończy, ale jakoś tak nas nie porwały te smaki. Ot, poprawne. Ale taką chimichangę zrobilibyśmy sami w domku, na pewno bez kładzenia jej na warstwie kulek ziemniaczanych (!). Ba, nawet salsę umiem taką zrobić. Tak więc: miło, w miarę smacznie, do nie-zobaczenia państwu.

Nie dajemy za wygraną. Let's make the most of it! Udajemy się obejrzeć Kanał Ostródzko - Elbląski, a tak konkretnie, to rozgryzać zawiłości działania mechanizmów przenoszących statki na wyższy/ niższy poziom po pochylniach. Luby na nowo ożywiony - będzie pokazywał i objaśniał!
Do pierwszej pochylni nie dojechaliśmy - remont drogi, przejazd tylko dla budowlańców, zaopatrzenia i mieszkańców. Do kolejnej dotarliśmy, ale... Okazuje się, że cały ten system jest obecnie w remoncie. Pan pilnujący radośnie oznajmia, że tak ma być jeszcze dwa lata. Ale też pozwala wejść za płot i oglądać.

Trochę kosmos - zarówno cały pomysł z przenoszeniem łodzi i stateczków na szynach przez pagórki, jak i obecny wygląd maszynerii.

Podkłady znikąd i donikąd. pordzewiałe szyny, ziejące z ziemi otwory, beton i metal, wszystko zamarłe w oczekiwaniu, aż znów pociągnie ładunek. Za to można podejrzeć to, co zazwyczaj jest gdzieś pod wodą.








Ten potwór powyżej, to platforma przewożąca statek - po prostu wehikuł sadowi się tam jak w koszyczku i powoli podróżuje pod górę lub na dół. Czy tylko mnie kojarzy się to z filmem "Fitzcarraldo"?





No cóż, bywa i tak. Pamiętajmy, ze to tylko złośliwość losowa i ze nie zawsze sobie możemy wszystko zaplanować. I nie ma co się złościć - my, wracając, stwierdziliśmy, że to był fajny dzień. Bo spędziliśmy go razem, bo uwielbiamy razem być i razem gdzieś się wypuścić - nawet razem całować te wszystkie klamki!


1 komentarz:

  1. Taki wehikuł przenoszący statki to mają piękny, ale w Szkocji. Cała genialna maszyneria!
    Niestety, w Polsce to wszystko na opak i najwięcej remontów to właśnie w okresie wakacyjnym się odbywa.
    A że smaki nie te? Wiadomo, w domu najlepiej smakuje, gotowane z sercem:)

    OdpowiedzUsuń