piątek, 9 sierpnia 2013

Nowa Lokalna Patriotka

Tak właśnie zwykłam siebie nazywać. A post pisany jest z okazji drugiej rocznicy przeprowadzki do Olsztyna. Czasami wydaje mi się, że minęło ze sto lat, a nie dwa. Że wszystko, co było przedtem, nie wydarzyło się naprawdę, a jedynie się śniło, bądź też ktoś mi tylko o tym opowiadał. Czasem mój mózg mnie zadziwia tym, jak sobie ze wszystkim radzi. Jak niektóre rzeczy odsuwa, spłaszcza, przeinacza - żeby tylko ułatwić sobie funkcjonowanie.

Niemniej jednak - dwa lata minęły. Na początku bardzo się buntowałam, kiedy P. zaproponował, że może jednak nie Warszawa. Potem coraz bardziej mi się ten pomysł podobał. Przecież tyle razy mówiłam, że chciałabym mieszkać na Warmii (ach, te wakacje w Mycynach), obiecywałam Łosiowi, że na stare lata będzie mieszkał na "Mazurach" (cudzysłów celowy, jako, że dla wielu Olsztyn to Mazury). No i się udało.
Początek, jak to początek - średni. Do stajni jeździłam według rozpiski w stylu "minąć traktory, skręcić w lewo, zjechać z ronda między dwoma budynkami z wieżyczką". Po osiedlu spacerowałam "po kwadratach", aby się nie zgubić między blokami. I w końcu się nauczyłam. Jak przyjeżdża do mnie mama, to mogę zaszpanować, ze tu jest ulica taka, tu owaka... Jeszcze nie jest idealnie, ale sobie radzę.

Kurczę, odżyłam tu po tej Warszawie. Mnóstwo ludzi pyta, jak mogę nie chcieć wracać. Przecież tam jest WSZYSTKO. No właśnie: wszystko na raz. Za dużo wszystkiego. Tata się zawsze śmiał, że jestem wiejska baba z miasta. Źle mi w tłumie. Źle mi w korkach, stresie, presji (oj, presję to ja bardzo źle znoszę). Jak sobie przypomnę ludzi biegnących rano przejściem podziemnym pod Metrem Centrum... Czułam się tam zawsze jak mały Simba pomiędzy gnu pędzącymi wąwozem. A tu? Tu się jeździ wolniej, chodzi wolniej (na początku się wściekałam, że się ludzie wloką chodnikiem; okazało się, że to ja tak gnałam). To jest moje tempo życia, moja wielkość miasta. To jestem w stanie ogarnąć, to nie powoduje paniki. Tu się nie duszę. Tu żyję.

Żeby nie było - czasem tęsknię. Najbardziej za bliskimi. Przecież ja tam wszystkich zostawiłam. Rodzinę, przyjaciół, Siostrę (dla niewtajemniczonych: Siostra jest siostrą nie z urodzenia, a z wyboru; założę się, że rodzona nie byłaby w połowie tak wspaniała i kochana)... Za nimi tęsknię. Staramy się spotykać, jak jest okazja. Dzwonimy, piszemy. Taki związek na odległość :)
No i knajp mi brakuje. W lipcu tata zabrał nas na wieczorną wyżerkę i na spacer po centrum - i przy jednej stołecznej ulicy było więcej knajp niż w całym Olsztynie... W takich momentach nieco żal. Ale to tylko 200km, co to dla nas.


3 komentarze:

  1. A ja Ci tego Olsztyna niesamowicie zazdroszczę. Życie spokojniejsze, na mniejszych obrotach, nie musisz za niczym gonić, choć pewnie nadal nie jest w 100% sielankowo;), brak konieczności życia w biegu, kontakt z naturą, całkiem odmienny niż w mieście rytm dnia, wolniejszy...A i Teklan zapewne nie narzeka.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiesz, z tym gonieniem to też nie tak, że do zera się zredukowało, ale w znacznej mierze. A Łośko nie narzeka, bo ma super stajnię z super opieką i choć może nie są to bezkresne stepy, to niczego mu nie brakuje.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wielkie podziękowania dla tego wspaniałego człowieka o imieniu Dr. Agbazara, wielki rzucający, który przywraca radość z pomocy w przywróceniu mojego kochanka, który oderwał się ode mnie cztery miesiące temu, ale teraz, z pomocą dr. Agbazara, wielka miłość, rzuca zaklęcia. Dzięki mu. Możesz również poprosić go o pomoc, gdy będziesz go potrzebować w trudnych czasach: ( agbazara@gmail.com ) lub WhatsApp ( +2348104102662 )

    OdpowiedzUsuń