niedziela, 22 września 2013

Powrót do dzieciństwa

A, płodny dzień dziś mam. Anty-Książę pracuje, wkuwa, a ja mam czas dla siebie.

Tym razem wcale nie będzie o smakach i zapachach, a o książkach. Każdy z nas z pewnością ma takie, które uwielbiał jako dziecko i do których chętnie wraca - zarówno dosłownie, jak i choćby tylko wspomnieniami. Przypominają nam czas naszej beztroski, przypominają zabawy od stołem, budowanie domków z czego się dało, podboje podwórka z kijem w ręku, czy haftowanie chusteczek z takim zapałem, że przyszyło się je do własnej nogawki (to ja, to ja, brawo ja!).

Jakie były książki Waszego dzieciństwa? Poniżej lista moich bestsellerów.


"Ania z Zielonego Wzgórza" Lucy Maud Montgomery. Ania była wręcz moją idolką. Mama czytała mi książki, miałam wersję na kasety magnetofonowe i filmy na video (z cudowną młodziutką Megan Follows). Mogłam o Ani słuchać bez przerwy i znałam na pamięć jej historie. Bawiłam się, ze jestem Anią. Ufarbowałam włosy na zielono, upiłam przyjaciółkę sokiem porzeczkowym, płynęłam tonącą łódką, udając Lady of Shallott.

"Pippi Langstrumpf" Astrid Lindgren. Druga moja idolka. Przede wszystkim - miała swojego konia! Trzymała go na tarasie i potrafiła podnieść go do góry. Pippi była szalona, robiła, co chciała i nie bała się niczego. I ta książka była tak przeze mnie zczytana, jak niemal zakatowane były kasety z filmem.


Może ja po prostu powinnam była się urodzić szaloną, rudą dziewczynką ;)

Znów Astrid Lindgren i "Dzieci z Bullerbyn". Mimo, że była to lektura szkolna. Marzyłam, by jak Lisa mieszkać w maleńkiej wiosce, mieć swojego baranka i wysyłać sobie z przyjaciółką wiadomości w pudełku na sznurkach przeciągniętych między naszymi oknami.
"Muminki" Tove Jansson. Do dziś kocham! Muszę sobie przywieźć z Warszawy i przeczytać raz jeszcze. Muminki są dziwne, trochę śmieszne, trochę tajemnicze, żyją w swojej Dolinie, żyją swoim rytmem, na zimę napychają brzuszki igliwiem i zasypiają, by na wiosnę powitać powracającego Włóczykija. Ich świat jest też dziwny, żyją w nim różne stwory. "Muminki" czytałam zawsze z mieszaniną rozbawienie, rozczulenia i lekkiego niepokoju. Na swój sposób są egzotyczne :)
"Mikołajek" duetu Sempe i Goscinny. Jako dzieciak przerysowywałam postaci z ilustracji i tworzyłam własne. Śmiałam się do łez i nadal się śmieję, choć z trochę innych rzeczy. I nic to, że to takie typowo "chłopackie" przygody, a ja byłam typową dziewczynką w różu. Och, do tego wracam zawsze: do wiecznie sfrustrowanego ojca Mikołaja, stłamszonej mamy, kolegów będących istną galerią osobliwości. 'Mikołajek" się nie starzeje, "no bo co w końcu, kurczę blade!"


"Niech żyje słoń!" Jerzego Afanasjewa. Niesamowita podróż słonia, który poszukuje swojej trąby w różnych krainach. I znów, śmieszno - dziwne światy, kraina liter, kraina kataryniarzy, kraina wieprzowych kotletów, mieszkańcy zapętleni w swoich szalonych rzeczywistościach. Dziś stwierdzam, ze to lekko psychodeliczna bajka :p
Klasyka braci Grimm. Pamiętam, że strasznie mi się podobały ilustracje. Nie były cukierkowe (zresztą, nie oszukujmy się, bajki Grimmów są czasami naprawdę paskudne! I okrutne.), były... dziwne. Chyba lubiłam dziwne rzeczy. Bajka o gadającym koniu Faladzie, któremu zazdrosna królewna kazała obciąć głowę i ta głowa, wisząc u wrót miasta, nadal mówiła... Brrr.
"Sceny z życia smoków" Beaty Krupskiej. Absolutnie szałowe! Humor genialny! Żaba o złotym sercu, ale i przeroście ego, grupa smoczych indywidualistów z termosami pełnymi zupy ogórkowej na szyjach i makrauchenia w koronkowym kołnierzyku... I doskonałe dialogi.
I na koniec "Przygody Barona Munchhausena". Mam w domu wydanie po moim tacie, starsze od niego, z przepięknymi ilustracjami. To jest dopiero dziwna książka! Baron - mitoman i jego niesamowite historie. O wiernej suce rasy chart, która biegała tak zawzięcie, że starła łapy i na starość została jamnikiem. O zimie, kiedy przywiązał na noc konia do słupka, a do rana śnieg stopniał i baron zastał rumaka wiszącego na dachu kościoła, którego ów słup okazał się iglicą. O polowaniu na niedźwiedzia metodą nabijania go na dyszel posmarowany miodem. I wiele, wiele innych.

Wspomnień czar, nie ma co. Ciekawe, czy uda mi się w tych książkach rozkochać kiedyś moje dzieci?





1 komentarz:

  1. Zdecydowanie Muminki! Zwłaszcza "Kometa nad Doliną Muminków"- moja ulubiona! Bardzo lubię wracać do książek Tove Jansson, są ponadczasowe:)

    OdpowiedzUsuń