czwartek, 12 września 2013

Pogoda pod PSEM

I nie chodzi tylko o to, że od wczoraj deszcz leje jak opętany. Trudno, widocznie musi. Łoś poszedł chyba jednak po rozum do swej wielkiej, acz pustej głowy i dziś potulnie jak trusia stał na padoczku, mókł do suchej nitki i wcinał siano.

Celowo pies w tytule jest  wyróżniony. Bo dziś jest u nas Dzień Psa. Dokładnie dwa lata temu Lee zawitała w nasze progi.

Według mnie - pies w domu musi być. I już. I pewnie, czasem człowiek się łapie za głowę, po co mu ten pasożyt był ;) Trzeba z nim łazić świątek - piątek, w deszcz i śnieżycę. Trzeba pilnować spacerów, trzeba być z psem w domu, a nie wyleźć na cały dzień i wrócić po nocy. Nie wszędzie można pojechać na wakacje. No i trzeba duuuużo odkurzać. A raczej: odkłaczać. Jednak te ponad dwa lata, jakie minęły od odejścia Snupka (kto go znał, w tym momencie zapewne się uśmiecha, bo to był pies jeden na milion, i to bynajmniej nie dlatego, że taki mądry i kochany, raczej kanalia w psiej skórze) do adopcji Leeloo uświadomiły mi, jakie puste jest życie bez psa.

Tak zwane "cat persons" mawiają, że psy są głupie, a za to koty takie wyjątkowe, bo na ich miłość trzeba zasłużyć, bla bla bla. Ja tam lubię wszelkie zwierzątka i daleka jestem od dorabiania ideologii do ich posiadania. W psach lubię właśnie tę ich głupkowatość, radość życia, przywiązanie. Lubię to, jak pies cieszy się na nasz powrót, choćby i nie było nas pięć minut. Lubię, jak chrapie pod łóżkiem i jak budzi wciskając mokry nos w oko ;)

Wymarzyłam sobie, że dam dom jakiejś schroniskowej bidzie. I tak się stało. Z chudej, śmierdzącej i wystraszonej kundlicy zrobił się zadbany, lśniący i tryskający energią pies, który przemierza lasy i łąki sadząc susy geparda. Zrobiła się bezczelna i wyszczekana (czasami), po prostu znowu jest psem.

Lilaczku - fajnie, że jesteś!






2 komentarze: