niedziela, 8 września 2013

Drzwi do szczęścia - wystarczy je otworzyć :)

Nie wiem, dokąd prowadzą drzwi ze zdjęcia - zapewne po prostu do domów. Ale fotografując je dzisiaj pomyślałam, że tak właśnie mogą wyglądać drzwi do szczęścia. Nie muszą to być wrota pałacu, ociekające złotem, a mogą być po prostu zaskakująco żółtą furtką w płocie zbudowanym z szarej codzienności.

Wrzesień kiepski. Dopiero się zaczął, a nam jakoś wyjątkowo narosło wydatków. Koń, samochód, lekarze... Marnica ;). Ale czy to powód, by do końca miesiąca zaszyć się w domu i płakać? A, no nie. Trzeba szukać swoich śmiesznych, wesołych żółtych drzwi.

Od dłuższego czasu zbierałam się, żeby wybrać się na spacer po Olsztynie i zrobić trochę zdjęć. Fotograf ze mnie może nie wybitny, ale zdjęcia robić lubię i zdecydowanie mnie to odpręża i uszczęśliwia. Zatem, why not? Taki piękny weekend, więc zapakowaliśmy się do auta i do centrum miasta. Uwielbiam, no po prostu uwielbiam to stare budownictwo. Te wykusze, zdobienia, wielkie okna, wysokie drzwi... Nawet te obdrapane mury, jakby dla kontrastu i zaprzeczenia, jakoby budynek był martwy, upstrzone kwiatami na balkonach. Wąskie bramy na podwórza, spękane drewniane ramy okien. Jaka szkoda, że do tych pięknych kamienic dolepiono gierkowskie bloki - klocki, że część budynków w klocki zamieniono. Oglądamy czasem zdjęcia z przedwojennego Olsztyna - jaki piękny był...

Taki zwykły spacer, a ile pozytywnej energii. Słońce, najmilsze w świecie towarzystwo, moje piękne miasto (ja jestem chyba jakaś nie teges, ale nadal Olsztyn uwielbiam, nawet za tę jego zaściankowość), zapach nadchodzącej jesieni. Z braku pomysłu na obiad, zapiekanki pożarte na dworcowej ławce (pycha!). Na koniec spacer po parku. Też ważny. Bo park na Zatorzu został odczarowany. Park znajduje się naprzeciwko szpitala. Do tej pory przejeżdżając obok, mam gęsią skórę, ręce same zaciskają się mocniej na kierownicy i zaczynają się pocić... A park przecież całkiem fajny, pora więc była zmierzyć się ze wspomnieniami i zobaczyć, że może zacząć kojarzyć się dobrze.

Kolejny powód do uśmiechu - Łoś dostał swoją własną małą kwaterkę na dworze. Może się znów parę godzin wietrzyć, może obserwować konie i czasem powąchać się z nimi przez płot. Cóż, nie jest to pewnie szczyt jego Łosiowych marzeń, ale na najbliższe parę miesięcy tak być musi. przynajmniej nie kisi się w boksie, nie kręci w kółko, popłakując. Może być koniem, choć w trochę ograniczonym wymiarze. A ja jestem zadowolona, że jemu jest lepiej.


Morał więc, drogie dzieci, na dzisiaj taki: szukajmy drobnych przyjemności i powodów do uśmiechu. Nawet najmniejszy drobiażdżek może sprawić, że dzień zaliczymy do udanych.




2 komentarze:

  1. Raz na jakiś czas przychodzi mi ochota na odwiedzenie miejsc do których mam sentyment. I tak zwiedzam sentymentalnie centrum Katowic lub dzielnice Sosnowca z którymi niegdyś byłam związana. I obserwuję co się zmieniło...Olsztyn zapewne ładniejszy od Katowic więc i emocje inne towarzyszą;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Eeee, wiesz... od Katowic to nietrudno, żeby było ładniej :p Ale sentyment i emocje niekoniecznie muszą się wiązać z obiektywną pięknością miejsca.

    OdpowiedzUsuń