poniedziałek, 16 września 2013

Klasyk

Czasami człowiek ma dość tych włoskich makaronów, greckich sałatek i francuskich tostów. Czasem chce się czegoś swojskiego. I tak oto, w weekend zakiełkowało w nas marzenie... o sałatce jarzynowej! Takiej najzwyklejszej, jak u mamy na święta. A marzenia trzeba spełniać. Przecierpiałam więc zapach gotowanej marchwi i pietruszki w kuchni, popłakałam nad cebulą, poparzyłam palce jajkami na twardo. I - jest! Pachnie Gwiazdką, mlaszcze przy mieszaniu i puszcza do mnie z lodówki groszkowe oczko.

Zauważyłam, że kwestią sporną jest dodawanie do sałatki ziemniaków. Dajecie? Ja nie. Lubię sałatkę zagryzać kanapką z kiełbasą, a jakoś nie kupuję połączenia "kanapka z ziemniakiem". Moja jest więc bez. Ma marchewkę, pietruszkę, cebulę, ogórka kiszonego, zielony groszek, jajko i jabłuszko. Sól, pieprz, majonez i odrobinę musztardy.

No i nie ma to jak gotowanie z psem. Że przez te jej łapy ciężko otworzyć lodówkę - to już kiedyś pisałam. Oprócz tego, jak to u psa, dochodzi żebranie. Nie tak nachalne, jak u Snupka, ale jest. Patrzy się tymi wielgachnymi oczyma, tycka nosem pod kolano i robi "puf puf". Wyprosiła kawałek surowej marchewki, kawałek pietruchy i zakosiła kawałek skorupki od jajka, który zamiast zjeść (Snup by zjadł...), rozgniotła i rozwaliła po kuchni. Co będzie jadła, toż to w ząbki kłuje. Królewna na ziarnku grochu się znalazła...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz