piątek, 1 lipca 2016

Naturalne środowisko występowania Kaliszków

Dziecko dorasta i zmienia się w szalonym tempie. Jeszcze niedawno siedziała jak mała koala na moim brzuchu w nosidełku i z pewną rezerwą obserwowała świat. Jeszcze niedawno pełzała. A teraz jest już prawie dwuletnią, niesamowicie sprawną małpeczką i pokochała place zabaw. Wizyta w jednym z takich miejsc jest obowiązkowa co najmniej raz dziennie. A najlepiej dwa. Rano z mamą, wieczorem z tatą, tu już zawsze na ten sam plac, gdzie Kalina ma już swoje sympatie i antypatie, swój rewir. A jak podróżujemy, to też wypatrzy każdy możliwy plac - pamiętacie Szczytno, prawda?

Na placu zabaw dziecko jest jak wypuszczone z procy - lata, że tylko głowa podskakuje i trzęsą się pyzate wciąż policzki. Gubi nogi, potyka się czasem, ale ratuje się i biegnie. Po pięć sekund na każdej atrakcji. Mamy na osiedlu taki mega wypasiony, wielki plac, wyłożony tartanem, z ogromną ilością zjeżdżalni, mostków, bujawek, huśtawek, z trzema piaskownicami i mrowiem rówieśników do zaczepiania. To jest dla dziecka istny raj, ale i wielka rozpacz, jak mama każe iść do domu.

Niesamowicie obserwuje się rozwój dziecka. Jak jeszcze niedawno niepewnie chodziło, a dziś biega, wspina się, lata po ruchomych mostkach, zjeżdża ze zjeżdżalni na pupie lub na brzuchu...

A i dla rodzica jaki fitness - ile skłonów, przysiadów, ile dźwigania ciężarów (nasz ciężarek waży już 12,4 kilo), ile biegania za potomkiem. Świeże powietrze, coś do picia w plecaku. Hej, przygodo!














1 komentarz:

  1. Ojojoj, trochę mnie nie było i tu, i u siebie, ale już nadrobiłam zaległości :)
    A Twój pędzik faktycznie, jak na turbo dopalaczach. Taki matki los...nadążać.

    OdpowiedzUsuń