niedziela, 6 września 2015

W co się bawić po PRL-owsku... w kuchni :)

Ach. Powrotu do dzieciństwa ciąg dalszy. Dzięki mojej Mami, która zwozi mi różne szpargały wyszperane w czeluściach pokoju mego panieńskiego, do kalinkowej biblioteczki dołączyła kolejna książka wielbiona przez małą Siłaczkę. Ta na trochę później, bo kucharska.

"Kuchnia pełna cudów" Marii Terlikowskiej to sympatyczna pozycja dla dzieciaków i rodziców zaczynających wspólne przygody w kuchni. Książeczka jest niezbyt obszerna, przepisy prościutkie. Raz, ze pochodzi z czasów, gdzie nie wiadomo jakie rarytasy po prostu na półkach sklepowych nie występowały, a dwa - są to potrawy łatwe do wykonania przez dzieci, czy to samodzielnie, czy z niewielką pomocą rodziców. Bardziej chyba chodzi o radość samodzielności i atrakcyjny wygląd smakołyków - nawet niejadek powinien się skusić na krokodyla z ogórka czy bałwanki z białego sera.

Książka jest ładnie napisana, prezentuje sympatyczną rodzinkę bohaterów. Ja jako dzieciak bardzo lubiłam ilustracje. Dziś stanowi chyba fajną alternatywę dla tworów krzykliwych i nachalnych, a dla naszego pokolenia również nutkę nostalgii i pamiątkę. Nieco traci myszką (ciekawe, ile dzieci dziś zjadłoby "jezioro" z galarety, w którym pływają "rybki" wycięte z marchwi czy masło z rzeżuchy...).





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz