niedziela, 14 września 2014

Non, rien de rien...

...non, je ne regrette rien, śpiewała Edith Piaf. Czyli, oczywiście, że niczego nie żałuję.

Jak to jest w życiu z tym żałowaniem? Jak to jest z decyzjami - zwłaszcza tymi dużymi, poważnymi? Czy faktycznie nie należy się oglądać za siebie i wierzyć w ich słuszność? Bo tak się staram. Wierzyć, że coś w końcu spowodowało taką, nie inną decyzję i że, będąc chyba dość rozsądną i praktyczną osobą, miałam słuszność w swych wyborach. A jednak człowiek ma skłonność do wracania w przeszłość, do rozgrzebywania ran, do rozpamiętywania...

Czego nie żałuje Siłaczka?

Nie żałuję wybrania takiej a nie innej drogi zawodowej. Mimo marnych zarobków i innych kwiatków.

Nie żałuję przeprowadzki. Kocham Olsztyn i nie chcę wracać do stolicy.

Nie żałuję decyzji o wyjściu za mąż. Najlepszy wybór w życiu!!!


A czego Siłaczka żałuje?

Na pewno sprzedania Sary. Na tamten moment była to słuszna decyzja. co nie znaczy, że się z nią w 100% pogodziłam. Może i ten koń się u mnie marnował, bo nie umiałam wykorzystać jej potencjału. Może... Ale była (jest) najpiękniejszym z koni, do tego mądrym, jezdnym, wrażliwym. I ktoś inny już z tego korzysta, kogo innego wita chrumkanie z nosem w żłobie i strzyżenie zagiętych, orientalnych uszek...
Nie umiem nie myśleć, co by było, gdyby nadal była moja. Nie umiem nie zazdrościć temu, kto obecnie jej dosiada.



Żałuję przerwania nauki francuskiego. Tyle umiałam, a teraz to sobie popada w niebyt. Muszę wrócić!

Żałuję paru słów, które padły. I paru, które paść nie zdążyły. Pierwsze udało się naprawić. Drugiego nie uda się nigdy.

Są też rzeczy, których czasem mi żal, a czasem nie. Typowa ja, wiecznie rozdarta wpół drogi.

Treningi. Dobrze mi bez nich, a jednak jest to ukłucie zazdrości, gdy inni jeżdżą, startują, progresują.

Konie jako takie. Bez koni - kimże bym była bez koni? Na pewno nie sobą, nie taką, nie tutaj. Ale o ile łatwiej, taniej, lżej... Tylko - czy o to w życiu chodzi? Aby się przez nie prześlizgnąć najlżej jak się da?
Mawiam - po Łosiu żadnego więcej konia. I część mnie w to wierzy. A część traci oddech na myśl o tym, że kiedyś go zabraknie i że wtedy skończy się świat. I planuje kupić kolejnego.

Macierzyństwo. Nie moja córka jako taka, bo ona jest najzarąbistsza na świecie, ale całość tego stanu. Nie umiem oszaleć na tym punkcie i jednoznacznie stwierdzić, że było warto.Może - jeszcze nie. Może potrzeba perspektywy lat, a nie półtorej miesiąca.

Zamiast brać życie jakim jest, ja analizuję. Rozpamiętuję. Może i szukam problemów tam, gdzie ich nie ma. Taką mam naturę i już.

Jak myślicie - to źle czy dobrze? Powinniśmy brać pod uwagę przeszłość i rozważać "co by było gdyby", czy iść nie oglądając się za siebie...?

3 komentarze:

  1. Nigdy się nie dowiesz "co by było gdyby".. Chyba nie warto roztrząsać, co najwyżej w locie wyciągnąć wnioski :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja powinnam zacząć analizować pewne rzeczy z przeszłości by się ich wystrzegać w przyszłości. Niestety czasem mam wrażenie, że nie uczę się na swoich błędach. Wciąż daję się parszywie wykorzystać, wciąż cierpię przez ludzi mi bliskich, wciąż nie potrafię złapać dystansu do pewnych sytuacji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam tak samo. Za miękkie serce, niestety d*** też za miękka ;) i wciąż wierzę w ludzi i w ogólnie pojęte dobro ;) Taki typ.

      Usuń