wtorek, 25 lutego 2014

Z życia... ciężarówki?

Ktoś mnie nawet ostatnio pytał, czy w związku z zaszłymi (nomen omen...) zmianami "Siłaczka" zmieni się w bloga tzw. parentingowego (podpatrzyłam u "konkurencji", że tak to się nazywa). Otóż - nie. Nie sądzę. Mam nadzieję, że nie :) Póki co mam mocne postanowienie, że nie pozwolę sobie samej postradać resztek rozumu i resztek indywidualności. Jedni straszą, że na bank oszaleję i nie wrócę do dawnej siebie. Inni (dzięki, Kochanie!) obiecują, że mi na to nie pozwolą.

Spokojnie, nie zamierzam tu się rozwodzić nad moją obecną fizjologią, opisywać objawów - jak ktoś ciekaw, w internecie pełno blogów i vlogów na ten temat, kobitki bez krępacji opowiadają o wszelakich przypadłościach swojego podwozia i swoich zderzaków (pozwolę sobie utrzymać konwencję motoryzacyjną). Brr.

Raczej kilka luźnych przemyśleń. Dziwne to wszystko. Masa zmian na poziomie ciała i duszy. Wewnętrzna walka na obu poziomach. Powoli mija mi bunt, choć jeszcze czasem coś w środku ukłuje, kiedy pomyślę, że nic już nie będzie jak dawniej (fakt, może będzie lepiej, jak mówią - to się dopiero okaże), że nie będzie już takiej swobody, że nie zobaczę już tego, co chciałam zobaczyć, nie pojadę tam, gdzie chciałam pojechać. Że jak my się pomieścimy, jak wydolimy finansowo. Takie tam. Że może powinnam wybrać inną drogę. Ale to tylko czasami. Chyba każda przyszła Matka Polka miewa wątpliwości, zmartwienia itepe.

Z drugiej strony, czasem dopadają myśli wręcz odwrotne - człowiek się cieszy jak głupek, ogląda wózki, kupuje ciuszki (tak, zgrzeszyłam dziś jednym bodziakiem i jednymi śpiochami!). Łapię się na tym, że nieświadomie miziam się po brzuchu (a śmiałam się jeszcze w czwartek z bab w przychodni, że stoją takie grube matrony i się tak ostentacyjnie gładzą...). Cieszę się jak szalona z ciąży koleżanki i gadamy sobie o tym. Śmieję się, że potencjalnie mogę wylądować na porodówce z a) koleżanką z pracy i/ lub b) kursantką. Bo nam się terminy niemal zbiegają. Patrzę i słucham naszych rodziców, moich dziadków, jak się wszyscy cieszą obłędnie (chyba bardziej niż ja) i to mnie też jakoś tak motywuje, żeby jednak wykrzesać więcej entuzjazmu.

Bo będzie fajnie, co nie? :)

8 komentarzy:

  1. K. , nie można tracić głowy. Jeśli człowiek pochodzi do życia normalnie, nic go nie będzie ograniczać, gdy mądrze będzie podejmował decyzje. W końcu życie wielu ludzi zmienia się w piekło, kiedy rodzi się dziecko, a rodzice tylko dlatego rezygnują ze wszystkiego, wszelkich radości, pasji - np. ukochanego podróżowania, zbierania znaczków czy tam czegoś innego. Trzeba myśleć pozytywnie, tyle ludzi sobie z tym radzi, to co? Wy nie dacie rady? A zawsze to jakiś miły dodatek, hihi... W końcu to taka radość.
    I trzeba się cieszyć, bo dziecko czuje to, co Ty, to co wokół już w brzuszku. I nie ma co się krygować. I może tak egoistycznie pomyśleć, że choć raz w życiu jesteś toootalnie w centrum zainteresowania i jesteś otoczona opieką z każdej strony :D Możesz wszystko! :D
    A najważniejsze to nie wpadać w skrajności. Nie rezygnować ze wszystkiego, bo wszystko da się pogodzić, nie bać się korzystać z dziadków :D i cieszyć się życiem ;)
    Macie pracę, macie mieszkanie, macie siebie ! macie rodziny, które zawsze Wam pomogą - czego chcieć więcej :)
    Nie bój się i daj się ponieść ;)

    A dziecko czuje jak się głaszcze po brzuchu, to jakaś forma pierwszej delikatności i kontaktu ;)

    Pozdrawiam.
    E.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Droga Ciociu!
      Bardzo dziękuję za tak pozytywny komentarz!
      Na szczęście jest bardziej pozytywnie niż negatywnie, tendencja wzrostowa - będzie gut!

      Usuń
  2. Ja tam z moich pasji pomimo narodzin i tuzina dzieci nie zrezygnuje i Star Trek bede ogladal po wsze czasy;) (taki żarcik)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kaju- po części zazdroszczę...że Ty jesteś jeszcze przed :P Ciąż wbrew wszelkim "ozdobnikom" jest fajna.
    Maniana zaczyna się potem ;)
    Czasami mam ochotę żeby wróciły skąd wyszły;) Ale tylko chwilkę.
    No i jak słyszę wieści od koleżanek, że w ciąży to ciut zazdroszczę że mnie już to nigdy nie spotka. Choć i tak wiem że 1) mam 2 i to parkę więc jestem szczęściarą 2) po tym co przeszłam pewnie nie zdecydowałabym się i tak na trzecie 3) utrzymać tą dwójkę jest ciężko a co dopiero 3 :P
    Ale i tak nutka smutku gdy pakuję karton dla Ciebie wiedząc że mogę się tego z czystym sumieniem pozbyć, bo mnie już się nie przyda.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ewcias, trzeba się cieszyć tym, co mamy - a Ty masz bardzo dużo!

      Usuń
  4. Siwych włosów na głowie ;)

    A co do tej utraty wolności to niestety to prawda :P Ale bilans wychodzi na zero więc nie ma się co martwić. Wprawdzie po narodzinach dzieci utraciłam wiele (czyli m.in. spanie tyle ile chcę, możliwość czytania książek w ilościach hurtowych, odwiedzania konia częściej niż raz w miesiącu, oglądania filmów tv innych niż seriale na mini mini, jedzenia ciepłych posiłków, wyglądania na zadbaną, podróżowania). Ale za to mam chwile kiedy się moje dziecko do mnie przytula i mówi, że mnie kocha i że mam takie piękne żółte zęby :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na szczęście znam osobiście kilka przykładów, że nie trzeba aż tak ze wszystkiego rezygnować - więc chyba też wiele zależy od organizacji, motywacji, partnera i jego podejścia. Póki co mam ambitne plany, będę pracować (bo muszę), chciałabym w stajni być min. 4 razy w tygodniu, bardzo ambitny plan to mieć chwilę na zadbanie o siebie, aby moja córa miała zarąbistą matkę... Czas pokaże.

      Usuń
    2. Powiem Tobie, że może i tak, ale nie do końca jest to kwestia organizacji i motywacji, tylko.....dziecka.
      Np na moim przykładzie: po narodzinach Zosi wróciłam do pracy (gdzie dzięki licznym nadgodzinom i poświęceniu czasu i energii awansowałam w niecały rok), zrobiłam równolegle szkołę fotografii i studia podyplomowe z rachunkowości, obsługiwałam trochę sesji i ślubów, jeździłam na Cyronie, miałam czas na imprezy i o każdej porze dnia i nocy wyglądałam na zadbaną 30-latkę.
      Bo Zośka jest dzieckiem które przesypiało całe noce już od ukończenia 2 msca życia (więc mama była wypoczęta i miała energię na wszystko), była cicha, grzeczna i nie trzeba jej było na każdym kroku pilnować, bo w ogóle nie wykazywała zainteresowania gniazdkami, kablami, śmieciami na podłodze.
      Jaś natomiast nadal (zaraz skończy 11 mscy) budzi się 2-3 razy w ciągu nocy i czasami nie może zasnąć godzinę (przy okazji zdarzy mu się obudzić Zośkę, więc o podziale dyżurów między rodzicami nie ma mowy, bo jedno jest u niej ,drugie u niego). Trzeba chodzić za nim krok w krok, bo wszędzie pakuje paluchy, wszystko na siebie ściąga i cokolwiek znajdzie na podłodze od razu pakuje do buzi (kłaki, piasek, zabawki, kurz, papiery itp), więc jest problem iść nawet siku czy czegoś w ciągu tej minuty nie zmaluje. W związku z tym mimo, że przy drugim dziecku wcale nie utraciłam zdolności organizacji i motywacji najzwyczajniej brakuje mi czasu i siły. O powrocie do pracy nie ma mowy, bo mój tata po wylewie ma niesprawną rękę i sobie sam z Jasiem nie da rady, do konia w związku z tym tez trudno pojechać, bo nawet jak już mąż jest w domu to nie chcę potem wysłuchiwać, że wraca zmęczony z pracy, a ja go zostawiam z tą wrzeszczącą czeredą i uciekam "sobie posiedzieć z konikami". Sypiam od 11 mscy po 5-6 h na dobę i jeśli mam wybrać: umyć włosy czy pospać tą godzinę dłużej to wolę sen :P
      I cały czas z utęsknieniem wyczekuję chwili kiedy coś się zmieni, żebym mogła chociaż wrócić do pracy, bo przy pensji męża musimy niestety podbierać co miesiąc z naszych oszczędności, a te się kiedyś przecież skończą...... :(

      Usuń