poniedziałek, 17 października 2016

Siłaczka znów w siodle. Choćby nawet na chwilę.

Jest to wydarzenie na tyle wielkie w moim życiu, ze poświęcam mu osobny wpis.
Zauważyliście, że u Pana Tadeusza były konie...?



JEŹDZIŁAM!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!



Po raz pierwszy od ponad trzech lat, czyli od kontuzji Łosia, naprawdę jeździłam. Nie kwadrans stępem, nie na pastwisko na oklep. Jeździłam. Dzięki uprzejmości instruktora Krzysztofa, pojechałam dwa razy w teren. Piękny las, dwie pary jeździec - koń. Tak, jak lubię najbardziej.

Czy się bałam? Jak rany, bardzo! Trzy lata przerwy, mózg zlasowany macierzyństwem (czytaj: boję się wszystkiego i o wszystkich jeszcze bardziej), plus naście lat jazdy na jednym koniu, z którym znamy się już... no, jak łyse konie. Więc się bałam. Ale jeszcze bardziej byłam podekscytowana. Aż podskakiwałam.

Na pierwszą jazdę przydzielona mi została kasztanowata, 10-letnia Azja. Niewysoka, za to nadrabiająca pękatością dziewczynka. Jak to klacz - "nie głaszcz, nie dotykaj, nie patrz, uhhhh, sama sobie dociągnij popręg, jak jesteś taka mądra". Za to sprawdziła się idealnie jak dla mnie. Tuptała sobie swoim tempem, mając w nosie liście, auto leśnika oraz podskoki i spłoszenia gorącokrwistego kolegi idącego na czele.
W niedzielę za to, przypadł mi siwy Ametyst. Cytując pana instruktora - "tak samo miły jak Azja, tylko większy". No tak. Coś jak mój Łoś, tylko szerszy. O, ten od razu mnie sobie kupił. Na dzień dobry obszukał mi kieszenie, dał się pocałować w pachnące chrapy i dopraszał się smyrania. Ponoć jest to etatowy koń dla dużych i ciężkich jeźdźców. Hahaha! Wypisz wymaluj ja :P. Za to dla mnie - noooo! To wreszcie jest koń! Wysoki, potężny, duża foula galopu. I lepiej mi się z nim dogadywało. Galop ze stępa, proszę bardzo, przyjść do ręki, proszę bardzo. A przy tym również spokojny wobec podekscytowania konia prowadzącego (zresztą brata wałacha z soboty). Cudny, no.

Wspaniale znowu poczuć ten wiatr w uszach. Choć w sumie były to bardzo delikatne spacery, dużo stępa, parę galopów. Dla mnie idealnie. Dało mi to znów TO poczuć, ale bez ryzyka i uczucia strachu. A dla moich mięśni aż nadto - dziś ledwo chodzę. I ledwo siadam. Viva stare, twarde siodła rekreanckie!

Postanowiłam. Co jakiś czas będę sobie fundowała taką przyjemność. Bo ta miłość nie umiera.

3 komentarze:

  1. Ametyst Cię pokochał, bo byłaś dla niego aniołem z powietrza i puchu po tych wszystkich gigantach, którym musiał swojego grzbietu użyczać. Biedny siwoszek.
    B.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahaha, anioł z puchu, podoba mi się. Na szczęście nie wozi tych wielkoludów codziennie. Źle nie ma. Poza tym, koń rekreacyjny musi na siebie jakoś zarabiać ;)

      Usuń
  2. Ale piękne konie! :) Zazdroszczę jazdy ;D

    OdpowiedzUsuń