poniedziałek, 15 lutego 2016

Walentynki wszech czasów

Mnóstwo ludzi mówi, że nie lubi tych zachodnich, komercjalnych świąt. Mnie one nie przeszkadzają, Halloween uwielbiam (to wiecie), a i Walentynki bardziej mnie grzeją niż ziębią. Skoro pojawia się kolejna oficjalna okazja, by okazać komuś miłość, przyjaźń i inne ciepłe uczucia, to dlaczegóż nie? Jasne, trzeba cały rok. Jasne, wszechobecne serduszka i czerwone gacie są tandetne. Jasne, komercha. Ale to przecież od nas zależy, jak spędzimy ten dzień i na ile będzie on tandetny czy też artystyczny "ą-ę".

Ale dziś nie o tym. Dziś o wczorajszych Walentynkach, innych niż wszystkie.

Zapowiadało się wybitnie. Latorośl pominęła popołudniową drzemkę i padła nieżywa o 18. "Pośpi już do rana, dobra nasza", pomyśleli rodzice. I jęli planować cudowny wieczór choć trochę przypominający romantyczny wieczór ludzi wolnych od potomstwa. A może film, a może coś zjemy, a może kąpiel z bąbelkami, a może masaż pleców, bo bolą od noszenia latorośli.

Godzina 19, dziedziczka budzi się z rykiem. Chlipie i chlipie. Kładę się obok, uspokaja się, przymyka oczy... Aby zaraz je otworzyć. I kudła mnie za włosy (to jej taki, hmmm, fetysz, uspokaja ją to). I znów przymyka oczy, i znów otwiera. Nie może zasnąć.
"To może wstaniemy i położymy się za godzinkę"."
"Gdzie! Leż, matka, i daj włosy! Nie chcę ani spać, ani wstać! Chcę leżeć, jęczeć i kudłać włosy!"
"To może tata z tobą poleży".
"Gdzie! Spadaj, dziadu, chcę moją mamusię, no i co z tego, że musi d ubikacji, niech robi w pieluchę jak ja".
"Wstańmy. O, zobacz, bajka"
Oglądamy, ale dzieć nie daje się nawet postawić na ziemi, powoduje to fontannę łez, wycie i spazmy. Siedzi mi na kolanach, kudła włosy i bawi się buteleczką lakieru do paznokci. Pierwszy raz w życiu idę siku z dzieckiem na rękach i siadam na tronie z w.w. dzieckiem na kolanach...
Oglądamy razem w wyrku kilka odcinków "Maszy i Niedźwiedzia", Kalina wciąga dwie tubki musu owocowego i plaster żółtego sera. Muszę się umyć, młoda znów drze się jak obdzierana ze skóry, bo na ręce wziął tata, a nie ja. Szybko się ochlapuję, a córka stoi przy wannie i wyje. O 23.30 w końcu pada i śpi bez zająknięcia do 8.20...

Romantyzm pełną gębą, relaks i życie małżeńskie ;)

A jak u Was?

6 komentarzy:

  1. U nas było wręcz identycznie, ale nie narzekam, nawet jestem zadowolony. Koniec końców spędziłem walentynki z najbardziej ukochanymi osobami pod tym i innymi Słońcami. AntyK

    OdpowiedzUsuń
  2. A u nas był psierfum i słodkości, dobry obiadek i różne takie ;)
    Za kilkanaście do kilkudziestu lat też tak będziecie mieli, spoczko :D
    Ale pamiętam, oj pamiętam Sylwestrowe toasty z dziecięm przypiętym do piersi, urodzinowe tańce w trójkącie, bo trzeba było z dziecięciem na rękach (teraz tę rolę przejął pies i też się czepia, żeby wziąć na ręce jak muzyka za głośna), święta z zapaleniem ucha...swoje przeżyć trzeba i już.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, pamiętam, jak mnie pocieszałaś w okolicach Sylwestra :p
      Ano racja, każdy swoje musi odbębnić, pocieszając się myślą, że kiedyś taki Kaliszek też będzie mamą i też jakiś mały stworek da jej do wiwatu! ;)

      Usuń
  3. Hi hi, oj uśmiałam się! Masz talent kobieto :)
    Choć bynajmniej nie brzmi to dla mnie jak opowieść science fiction, a raczej niebezpiecznie przypomina powieść grozy z dużą nutką prawdopodobieństwa (a takie są przecież najstraszniejsze!).
    Na pocieszenie dodam, że wirus FNM-11 (czyli -nasta z kolei Faza Na Mamę, grasuje także w Bydgoszczy!) ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, iż uśmiech wywołałam!
      Coś małż wspominał o Was ;)

      Usuń