poniedziałek, 18 stycznia 2016

Olaboga, dziecko w knajpie!

Temat poniekąd ciężki. Czyli: czy rodzice powinni zamknąć się z małymi dziećmi w domu i dać reszcie społeczeństwa cieszyć się światem w ciszy i spokoju, czy też pozwolić małym ludzikom uczestniczyć w życiu stadnym, we wszelakich miejscach i sytuacjach. Ile razy widzimy ludzi wywracających oczami, kiedy dzieci biegają/ krzyczą/ płaczą/ śmieją się w restauracji czy sklepie? Ba, sama kiedyś posyłałam rodzicom takowych mordercze spojrzenia i kręciłam z dezaprobatą głową, że jak to oni śmią zakłócać mi podróż autobusem czy konsumpcję kawy?!

Cóż. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, jak mawiała nasza fizyczka w liceum, dziecko rewiduje większość z naszych przekonań, przyzwyczajeń. Nie, nie uważam, że dzieci w ogóle nie bywają męczące czy denerwujące. Oczywiście, że bywają! Po prostu teraz wiem, że często wyją nie dlatego, aby zrobić nam na złość, ale dlatego, że jest im za gorąco, są zmęczone, przytłoczone gwarem galerii handlowej, nudzą się, chcą spać... Że taki mały człek jest bardzo uzależniony od swoich biologicznych potrzeb i ich zaspokojenia. Nie przeskoczysz. Muszą dorosnąć i nauczyć się, na poziomie ciała i duszy, radzić sobie z wielkim światem dorosłych. A może dorośli powinni sobie czasem przypomnieć, jak wygląda świat dziecka...?

Anyway. My, mimo, że jesteśmy raczej domatorami, lubimy chodzić do kawiarni czy herbaciarni, lubimy czasem zjeść na mieście. Odkąd Kalina skończyła pół roku, staramy się ja co i raz gdzieś zabierać, żebyśmy wszyscy zmienili otoczenie, ale i żeby się socjalizowała. Mamy o tyle szczęście, że nasza córu zachowuje się przyzwoicie. Nie płacze, nie wyje, nie nagabuje obcych (czasem podejdzie koło stolika i czaruje uśmiechem, jeszcze nie spotkaliśmy się z wrogim odbiorem tego zachowania). Siedzi u mnie na kolanach lub w krzesełku, chętnie próbuje wszystkiego, co się je. Czasem ma ochotę połazić. Super sprawą są więc wypady z dziadkami - jest więcej osób do robienia kilometrów za dzieciną.

Tak było w sobotę. Nasza "weselna" Casablanca, my plus dziadkowie. Kalina zaczepiała panie kelnerki (wydawały się zadowolone :p), powyglądała przez okno, połaziła, pooglądała witryny z winem. Wciągnęła trzy kromki bagietki, trochę kremu z buraków, trochę makaronu, ryby i raka. Bawiła się sztućcami i serwetą, trochę pokrzykiwała, ale myślę, że ginęło to w ogólnym gwarze. Wszyscy najedzeni, nienerwowo, dziecko miało atrakcję. Wszyscy żyją. Myślę, że nie warto się zamykać w domu, jak i nie potrzeba rodzin z maluchami demonizować. Trochę organizacji, gotowość do wyjścia, gdyby dzieciak jednak potrzebował wracać, ktoś, kto chwilę popilnuje - kilka prostych rzeczy, a cała rodzina może cieszyć się jako takim życiem społecznym ;).


Mały bywalec w obiektywie zakochanego dziadka <3

2 komentarze:

  1. Szczerze powiedziawszy nie wydaje mi się by ten temat był ciężki. Nie dla mnie :) Ala od zawsze chodzi z nami do restauracji, kawiarni czy innych tego typu lokali. Od maleńkości. Być może dlatego teraz w takich miejscach potrafi się zachować.
    Nie stawiajmy sobie i dzieciom społecznych barier a będziemy szczęśliwsi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, z moich obserwacji i z opowieści - to jest problem. Ludzie nie lubią, jak im się dzieci plączą, jak hałasują, jak zagadują. Ja sama nadal za dziećmi nie przepadam i cudze mnie drażnią. Ale jak piszę - punkt widzenia się zmienia i staram się teraz raz, że mieć więcej wyrozumiałości, a dwa - sama ze swoją mini rodzinką krzewić bywanie ;)

      Usuń