sobota, 8 sierpnia 2015

Bydgosko i warszawsko

Tak było u nas w tym roku wakacyjnie. Sprawy nie tylko urlopowo - turystyczne sprawiły, że skierowaliśmy swe kroki do tych właśnie miast. Może nie są to typowe destynacje na czas kanikuły, niemniej jednak jesteśmy bardzo zadowoleni, wypoczęci, najedzeni i nawet trochę opaleni.

Bydgoszcz lubię. Nie na długo, ale na dzień-dwa. Ma ładną Starówkę, sporo miejsca na spacerowanie. Rzeka płynie, kamienice zwisają nad wodą, rzeźba linoskoczka kołysze się w powietrzu. Dzieciaki moczą nogi w wodzie poprowadzonej kaskadą przy parku, gdzie spokojnie można spędzać lato w mieście na trawie.
Ze smakołyków, polecam lody naturalne z Przystani na lody na ulicy Stary Port. Naturalne składniki, szczodre porcje i fajne smaki.

Mieszkaliśmy w przedziwnym miejscu. Ulica Lelewela. Karykaturalny wręcz miszmasz: stare wille, walące się kamienice, gierkowskie klocki, wielopiętrowe bloki z lat 80, dwie luksusowe kliniki chirurgii estetycznej, gruzowiska i nasz hostel, przyklejony do bloku. Poranne spacery celem odcedzenia psa były dla mnie okazją do podziwiania tego niezwykłego krajobrazu i co dzień przynosiły nowe "odkrycia". Sam hostel (Hostel 24) polecam - czyściuteńko, schludnie, porządne, urozmaicone śniadania. Można z psem. Cena nie zabija.

Nie samą Bydgoszczą człowiek żyje. Poszukiwania wykonawcy naszego przyszłego domu przygnały nas do Strzelna. Że też jeszcze są w Polsce te małe miasteczka, tak wyludnione i leniwe, jak, zdawałoby się, już tylko w starych filmach. Strzelno właśnie takie jest - nic się nie dzieje, nikt się nie spieszy (no, poza kierowcami, niestety miasteczko jest punktem przelotowym transportu wszelakiego). Niezłe lody z frużeliną, zbiór bardzo oryginalnych szyldów sklepowych. Z zabytków słynny kościół Świętej Trójcy i romańska Rotunda św. Prokopa. My lubimy się szwendać po takich miejscach, więc mimo trudów podróży (upał i późna pora z rocznym dzieckiem - słaba kombinacja), byliśmy ukontentowani.



Kolejny dzień to wycieczka do Koronowa. Koronowo też jest małe i spokojne. Ma rzekę, ma zalew. Jest miasteczkiem jeszcze średniowiecznym i zdradza to układ ulic i domków.
Wycieczka bardzo ciekawa, bo liczna. Pojechaliśmy my i koleżanka Anty-Księcia (no, od teraz także i moja, bo mam wrażenie, że dobrze nam się gada) wraz z synem swym, nieco młodszym od Linki. A to oznacza: dwa foteliki samochodowe, dwa wózki spacerowe, dwa nosidła, dwie wielkie torby pełne rzeczy niezbędnych. Plus nasz głupowaty pies na deser. Mój mąż się śmieje, że ta wycieczka to było więcej zatrzymywania się niż chodzenia.
- poprawię małą
- poczekajcie, Henio chce pić
- czy Kalinka też chce chrupkę?
- kochanie, chyba muszę ją nakarmić...
- poczekajcie, kupię bułkę
- poczekajcie, Kalina znów siedzi zwinięta w chińskie s
- Lilu, gdzie ty leziesz?!
- kółko się zablokowało
I tak w koło Macieju. Uroczo. Ale co tam. Fajosko było. Jak karmiłyśmy na ławeczce nad rzeką, a dzieci smyrały się stopami. Jak usnęły w samochodzie i mąż poszedł sam z psem nad wodę, a my pilnowałyśmy snu. Matki-kwoki! Super miejsce na obiad w chacie typu skansen, pyszne mięsko z grilla i pierwsza frytka Kaliny (do Rzecznika praw Dziecka z nami!), plus ukradziony przez nią ketchup w saszetce. Pyszna mrożona kawa na ryneczku. Chłód bazyliki, gdzie wprosiliśmy się do przedsionka wszyscy, łącznie z psem. Musieliśmy generalnie wyglądać ciekawie ;)
No, a potem przyszła pora powiedzieć baj baj Bydgoszczy i jechać do stolicy, gdzie gnały mnie sprawy bankowe. A, że mieszkają tam rodzice - to dwie pieczenie na jednym ogniu :).
Warszawa znów inna niż zapamiętałam. Ile nowych budynków!
Upał już nieznośny. Niewiele można. Gdy okazało sie, że w sumie sprawy bankowe mogę już załatwić i u siebie, porankiem zaatakowaliśmy zoo. Ja uwielbiam ogrody zoologiczne! I marzyłam pokazać je córce. Jeszcze trochę mało kuma, ale zwierzątka uwielbia i patrzyła zafascynowana. Bałą się małp, cieszyła się ze słoni i ptaków, jadła z nami gofra. Babcia była przeszczęśliwa, ze mogła spędzić z nami ten czas. Mnie tylko żal było, że akwarium jest aktualnie w remoncie.
Warszawa to też czas z rodziną, kubełek od pradziadków i wspaniała kolacja, poczułam się jak podczas podróży po Europie - jedzenie na ulicy, zapachy z kuchni, pyszne gnocchi z krewetkami... Ach ach!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz