środa, 11 marca 2015

"Ocalić od zapomnienia"



Dzisiejszy wpis nie będzie ani zabawny, ani ironiczny, ani z różkami. Dziś będzie nostalgicznie, smutno i poważnie.

Zbierałam się w sobie dość długo, aby coś takiego napisać i wciąż nie wiem, czy to dobrze. A z drugiej strony czuję, że muszę to wszystko z siebie trochę wyrzucić, że muszę o tym pisać, pielęgnować, aby pewne rzeczy nie odeszły w zapomnienie, by żyły, bo w końcu ponoć  tak długo żyjemy, jak długo o nas pamiętają…

Dziś mijają trzy lata odkąd nie ma mojego Pi. Długo i krótko. Tyle już się zdążyło wydarzyć od tamtego czasu, a jednocześnie pewne wspomnienia są wciąż żywe, a niektóre sprawy wciąż bolą.

A historia zaczęła się tak bajkowo. Bo przecież nie można poznać kogoś na poważnie przez Internet, tam siedzą sami wariaci i wykolejeńcy. A tu taka niespodzianka. Można poznać normalnego, fajnego, miśkowatego faceta, który wyratuje z opresji, zabierze na spontanie do Krakowa, poczęstuje doniczką z kwiatkiem (gdzie ziemia okazuje się lodami posypanymi czekoladowym ciastkiem, a w środku pełzają robaczki z Haribo), sprowadzi nie wiadomo skąd płytę, która miała być nie do dostania, a na dobranoc zanuci jakąś „uroczą” kołysankę z repertuaru Tenacious D.
Ja zawsze powtarzam, że jak na moją życiową naiwność, aż dziw, że mam takie szczęście do ludzi. W tym do facetów.

I w ogóle, to była piękna historia dla mnie. Że też temu dzielnemu Pi się chciało mnie zaklinać! Bo w tamtym czasie, to ja wcale taka hop siup nie byłam, byłam dość mocno wycofana do ludzi, zero związków na koncie, najlepiej, to cały dzień siedzieć w stajni. I ten Pi, powoli, małymi kroczkami, wyhodował sobie ze mnie całkiem sympatyczną i romantyczną babę. Aż niektórzy łapali się za głowę – jak to, znacie się 5 miesięcy, a już wspólne mieszkanie??? Ano, tak wyszło… I to całkiem nieźle wyszło. Do teraz, te dwa lata są magicznym wspomnieniem, czymś, do czego wracam w myślach, starając się zapamiętać widoki, dźwięki, zapachy. Zapach mieszkania na Mokotowie. Smak lodów z galaretką. Pi robiący „ła ła łaaaa”. Dźwięk jego telefonu. Wspomnienia wypadu do Kazimierza i na Podlasie. Widok kościoła w Pasymiu przybranego słonecznikami. Zatrzymać, zatrzymać… A to ucieka z pamięci. Zapamiętuję na siłę, choć to boli.

Wszystko się skończyło. Nie będę się rozpisywać o końcu. Każdy albo prawie każdy miał do czynienia z chorobą na „r” i wie, jak to jest, jak wsysa wszystko i wszystkich dookoła. 11 marca się skończyło. I moje życie poniekąd też się skończyło. Wielowymiarowo. Poza oczywistym wymiarem cierpienia i żalu – drobnostki. Nie obejrzałam paru rzeczy, które mieliśmy oglądać razem – bo jak, bez Pi. Pewnych rzeczy nie gotuję. Nie słucham Queen’ów, bo ryczę. Nie mogę używać perfum, które akurat otworzyłam tego dnia, kiedy widzieliśmy się po raz ostatni. Dziwnie.

Ale żyję dalej. Czasem sobie tłumaczę, że rolą Pi było sprowadzić mnie do Olsztyna. Bo przecież nie uciekłam, zostałam, znalazłam ponownie swoje szczęście i sens. Dzięki niemu mam wspaniałych rodziców numer 2, a Kalina ma sześcioro dziadków. Dzięki niemu mieszkam w mieście, które kocham i w którym poznałam mego Anty-Księcia. Dzięki niemu mam moje mikro-mieszkanko.
Ale nie tylko sprawy namacalne. Dzięki niemu jestem mniej ponura i bardziej w siebie wierzę. Mam mniej kompleksów. A po jego odejściu stałam się silniejsza i nauczyłam się cieszyć drobnymi rzeczami.
Kurczę – to bardzo dużo mu zawdzięczam!

Dziękuję!

Pamiętam.

5 komentarzy:

  1. Obie wiemy, że nic co napiszę nie odda tego co czuję. Tak trudno jest pamiętać i ocalić od zapomnienia zarazem. Tobie na pewno jeszcze trudniej.
    Cieszę się, że tu zostałaś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też nie umiem napisać dokładnie tego, co czuję ;)

      bardzo mi miło, dziękuję!

      Usuń
  2. 💞✨🌊❄☔🌈💫🌄💞💐🎎🚼🌈
    Zycie ma wiecej obrazkow niz ja w tablecie. I wazne zeby pamietac, I wazne zeby szukac teczy

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzięki Twojemu blogowi zatrzymuję się na chwilę w pędzie codzienności i uświadamiam sobie, jak wiele chwil, ważnych momentów ucieka nam wszystkim. Nie doceniamy naszych małych momentów szczęścia na co dzień. Czytając Twój blog, zatrzymuję się na chwilę, za co bardzo Ci dziękuję. Potrafisz pięknie nazwać to, co nazwać jest bardzo trudno. Ściskam dodając otuchy :)

    OdpowiedzUsuń