poniedziałek, 17 listopada 2014

A jednak!


A jednak dotarłam do stajni! Kochany ten mój mąż jest... "Jedź", powiedział. Ciemno, zimno, wiatr zarzucał samochodem, ale przecież Dacia to czołg i pogody się nie boi!

20 minut z koniem i inna ja. Kurz w nozdrzach. Zapach konia przywieziony we włosach i na ubraniu. Dreszcz na plecach, kiedy koń dmucha w szyję.

Dudnienie chrupanej przez wielki łeb marchewki. Długa, mamucia, listopadowa sierść. Na zimę przednie nogi Łosia porastają mega długimi, żółtymi włosami. Może pradziadek był shire'm...?

Przytulić się do ciepłego boku. Uwiesić na szyi. Pocałować pachnące szczęściem chrapy. Można wracać do domu. Można dalej zaklinać rzeczywistość.

1 komentarz:

  1. Wejdę raz na jakiś czas, poczytam, wchłonę to rodzinne ciepełko, nasycę się psiokoniopłetwiastą miłością, która emanuje z każdej literki i tak mi fajnie na duszy. Moje klimaty :)))) See you on monday ;)

    OdpowiedzUsuń