czwartek, 30 stycznia 2014

Spacer w myślach

Zdarza Wam się, że wybieracie się na wycieczkę, nie opuszczając własnego łóżka czy fotela? Porzucić ciało na kanapie i pozwolić myślom wędrować? Gdzie wtedy chadzacie?

Ja, kiedy chcę się na przykład wyciszyć przed snem, zawsze wracam na Mokotów. Jak nie lubię Warszawy, tak tę dzielnicę kocham. Spędziłam tam kilka lat dzieciństwa, a wiele lat potem, najpiękniejszy pierwszy okres życia "na swoim". Pierwsze swoje M, pierwsza samodzielność. Dwa najbardziej magiczne momenty życia zastały mnie na starym Mokotowie. Do tej pory zdarza mi się zatęsknić. Przychodzi taki dzień, kiedy mnie nosi, kiedy nozdrza wyłapią zapach nagrzanych słońcem topoli i wtedy chce mi się Mokotowa.

Sen nie chce przyjść. Uciekam więc myślami. Wychodzę z metra i idę pod drzewami w Alei Niepodległości. Mijam sklepy w suterenie. Z upalnej ulicy wchodzę w chłód pięknej, starej klatki schodowej wyłożonej marmurem. Klekot starej windy wciąga mnie na trzecie piętro, pod drzwi numer 13. Moja szczęśliwa trzynastka... Moje szczęśliwe, "szalone" 27 metrów kwadratowych. Przedpokój z kuchenką. Łazienka - jamnik z ogromnym lustrem oświetlonym rzędem dużych żarówek. Wysoki pokój z dwoma ogromnymi oknami. Trzeszczące drewniane klepki podłogi i ten specyficzny zapach, który pamiętam do dziś. Coraz słabiej. A chciałabym go zatrzymać na zawsze.
Nosi mnie. Wypadam z powrotem na ulicę. Chce mi się iść. Moje ulubione uliczki - Wiśniowa, Kwiatowa, Różana. Oglądam kamienice i zastanawiam się, jak wyglądają mieszkania w nich. Czasem przez okno widać piece kaflowe czy belki pod sufitem. Wiem, jakie piękne są mieszkania w naszym budynku - za ścianą 100-metrowe, z oryginalną mozaiką na podłodze... Zazdrość...
Na Różanej mijam Cafe Lokalną. Spotykaliśmy się w niej czasem z tatą na lunch i pogaduchy. Jak ja to lubiłam! To było jak takie nasze małe święto. Dla taty chyba też. Dziwne miejsce, dziwni panowie, obsługujący nas jakby z niechęcią. Za to pyszne tosty z szynką i szparagami, no i gorąca czekolada. Skręcam w Kazimierzowską, idę nią aż do parku.

Albo wybieram trasę alternatywną. W wyobraźni nie bolą nogi i nie goni mnie czas. Idę na Pole Mokotowskie. Zielone płuca Warszawy. To tu jako dzieciak łowiłam kijanki. Woda nadal jest. Masa ludzi opala się na trawie, psy i dzieci chlapią się w wodzie. Mnóstwo ludzi na rolkach. Cisza. Jakby tej całej strasznej metropolii w ogóle tam nie było. Jesteśmy w zielonej bańce. Wiatr zawiewa zapach waty cukrowej i topoli. Mokotów pachnie topolą. Moje dzieciństwo pachnie topolą. Moje stare życie nią pachnie. Życie, którego już nie ma. Które rozpaczliwie próbuję zachować w mojej pamięci, a ono się wymyka i wietrzeje.

Mam mało zdjęć. Myślałam, że więcej. Albo i miałam więcej, ale pousuwałam. Wtedy jeszcze myślałam, że to coś pomoże. Dziś wolałabym je mieć, chociaż były bolesne. Dlatego cztery pierwsze są zapożyczone z internetu, reszta moja.















3 komentarze:

  1. pięknie opisane. W Lokalnej bywałam często, pracowali tam moi dziwni i dość specyficzni koledzy :) ale jedzenie mieli pyszne!

    OdpowiedzUsuń
  2. I ja wedruje myslami po ulicach mojego ukochanego miasta- Poznania. Zagladam na uczelnie, pukam w okna klas, w ktorych uczylam, laze po murkach, siadam przy stolikach w kawiarniach... Na zajeciach z pisanai mialam do napisania esej- wprawke o moim miescie. Rozryczalam sie- ka mozna zamknac tesknote w 300 slowach? Tesknie ogromnie za ukochanymi katami. Pozdrawiam serdecznie- poznanianka w Missouri

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. cieszę się, że nie tylko ja tak mam :)
      A smak tęsknoty - znany.
      Pozdrawiam również!

      Usuń