Znamy to wszyscy: ledwo znikną ze
sklepów znicze, pojawiają się choinki. Zewsząd słychać Jingle Bells. Półki
uginają się pod ciężarem dóbr do kupienia. Telewizja huczy od reklam – musisz
to kupić, twoje dziecko o tym marzy. Albo: weź kredyt na święta! Wszędzie
kolorowo, głośno i w nadmiarze. I w tym wszystkim my – zabiegani, rozdarci,
często zbyt zmęczeni, aby cieszyć się ze świąt.
A kiedyś było inaczej. Urodziłam
się w połowie lat 80 i jeszcze pamiętam siermiężne święta tamtego okresu. I
czasem wspominam z rozrzewnieniem. Nie było luksusów, przepychu, gadżetów. Ale
było o wiele bardziej odświętnie i magicznie.
Jak pamiętam tamte święta?
Pamiętam obskurne plastikowe
choinki. Drapaki na drewnianej kulce z trzema nóżkami. Charakterystyczny
zapaszek. Gałązki, które trzeba wpierw rozprostować. A na choince – ozdoby.
Bombki z dziurą, grzybki, szyszki i żołędzie. Kudłate zwierzątka z drucików. Ażurowe
plastikowe bombki. Podłużne cukierki. Lampki z żarówkami, a nie LED-owe.
Przezroczyste anielskie włosy i śnieg z waty.
Za to u moich dziadków była żywa
choinka. Pachniała jak las, świeciła lampkami sprzed 40 lat.
Święta w PRL to też odrobina
światła i kolorów w mieście. Wystawy sklepów z rachitycznymi chojakami,
łańcuchami i pustymi paczkami. Pamiętam do dziś papier warszawskich Domów
Centrum – biały w czarne logo: rozchodzące się promieniście linie i czerwona
kropka. Nosz szczyt szaleństwa! :) Wystawa w Smyku, ruchome figury i muzyka.
(foto: internet)
Nie pamiętam słynnych pomarańczy
i bananów. Pamiętam maminy kompot z suszu i sałatkę jarzynową. Dziś sama dążę
do odtworzenia idealnie tamtego smaku.
Pamiętam listy do Mikołaja. Oj,
długo wierzyłam w Świętego… do dziś nie rozwikłałam jednak tajemnicy jednej
Wigilii, kiedy to ani na moment nie opuściłam pokoju, a prezenty pojawiły się między
dwoma zerknięciami na choinkę. Pozostanie to zapewne tajemnicą na zawsze –
takim moim własnym okruchem magii…
Jak PRL, to i Mikołaj w
przedszkolu. Wszyscy to pamiętamy – był upiorny! Tak jak i przedszkolna choinka
– królowa drapaków, upstrzona łańcuchami z papieru.
Kolejne wspomnienie to Wigilie u
taty w pracy, 24-go rano. Tłum, gwar, jedzenie i cały korytarz toreb z
prezentami. A prezenty zacne :)
Święta w PRL były wyjątkowe.
Cieplejsze i piękniejsze niż świat dookoła. Skrzyły się zimnymi ogniami.
Pachniały domową kuchnią i smakowały starymi cukierkami, podkradanymi z
choinki. Szeleściły zgrzebnym papierem do pakowania. I brzmiały głosami
rodziny. Były piękne!
Łezka w oku mi sie zakreciła... też takie pamiętam i tęsknię :)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że obudziłam wspomnienia :)
UsuńWe mnie też obudziły się wspomnienia :) piękna notka / cierp1enie
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę! Pozdrawiam!
UsuńA ja jestem o 10 lat starszy!:(
OdpowiedzUsuńO jej,jaki wspaniały opis:)A ten czas zatrzymany w zdjęciach genialny (żałuję ,że rodzice się u nas o to nie starali)śmiałem się jak czytałem o tym drapaku choince - hehehe,rzeczywiście były koszmarne i cieszę się że nigdy takiej w domu nie mieliśmy tylko zawsze prawdziwą (aż do ok.1998r. kiedy mama postanowiła spróbować plastiku -tragedia!)Pamiętam jak co roku prosiłem tatę abym mógł z nim pójść do lasu po choinkę,ale przez długi czas okazywało się ,że byłem za mały.Wreszcie któregoś roku lat 80-tych poszliśmy ku przeogromnej mojej radośći z tatą i wujkiem na skraj wsi do ciemnego gęstego lasu i dłuuugo szukaliśmy tej jedynej i to w gęstym śniegu co było wtedy mega utrudnieniem!:)
Pamiętam jak wraz z siostrami nie mogliśmy się doczekać by już ubierać pachnącą,kłującą choinkę a wieczorem do babci na kolację Wigilijną na koniec wsi - cudowną,pełną niemal całej rodziny,że miejsca w pokoju brakowało.Choinka u babci i dziadka zawsze była tak samo szerokaśna baletnica wyjątkowa,bardzo mi się podobała,zawsze dziadka leśna zdobycz.
Nigdy tez nie zapomnę kolędników,którzy działali w naszej wsi a bazę mieli u mojego wujka na strychu,gdzie leżały zrobione z kartonów i desek zbroje rzymskich żołnierzy,stroje diabła,anioła,śmierci i króla Heroda.Zaczynali obchodzenie wsi bodajże w pierwszy dzień świąt po południu.Pamiętam jak za nimi chodziłem do późna po domach,to było coś.Robili całe przedstawienie teatralne z wielkim hukiem,dzieci sie bały a starsi byli zachwyceni i nawet nie przeszkadzało im to gdy kolędnicy zabrudzili dywan i go pokiereszowali czy wzruszyli świąteczny stolik rozlewając to czy tamto.
Pamiętam jak chłopak odgrywający rolę anioła miał zawsze ze sobą mały akordeon i grał kolędy po drodze i przed domami.A mój starszy kuzyn zawsze był diabłem z ogonem zrobionym z drutu kolczastego i wysmolonym sadzą z pieca i czarnymi farbkami.Zawsze ganiał dzieci wystawiając widły z drewna,to było coś jak się uciekało!:)Niestety gdy chłopaki podorastali trochę to tak około roku 1988 kolędowanie po domach ustało a stroje zaległy u wujka na strychu i to był koniec tej świetnej tradycji w naszej wsi na pograniczu ówczesnego woj. legnickiego i zielonogórskiego,gdzie wyrósł daaaawno temu dąb Chrobry.
Często wraz z moimi siostrami w zbliżonym wieku wspominamy te cudowne święta Bożego Narodzenia końcówki jak dla nas lat 70-tych i 80-tych,kiedy to prawie zawsze już nawet na św.Mikołaja 6 grudnia leżał już śnieg lub właśnie zaczynał padać a mróz trzymał.
Serdeczne i ciepłe Pozdrowienia dla tej ładniutkiej dziewczynki ze zdjęć!:)
Dziękuję za ten długi i barwny wpis!
UsuńFakt, śnieżne te Gwiazdki były kiedyś, nie to, co teraz... Ja za śniegiem nie przepadam, ale to jest właśnie TEN czas w roku, kiedy by jednak wypadało, aby spadł...
Kolędnicy to z kolei dla mnie temat nieznany, jako miejskie dziecko miejskich rodziców i wnuczę miejskich dziadków, nie zetknęłam się z prawdziwym folklorem, a szkoda.
Ładniutka dziewczynka ze zdjęć jest już nieco bardziej dojrzałą panią, za to w domu rośnie wierna kopia, która, mam nadzieję, róznież pokocha Gwiazdkę.
Pozdrawiam, Siłaczka
też mam podobne wspomnienia Żywa choinka u dziadków i sztuczna pod sufit w moim domu eh i to ubieranie choinki magiczne...no i te snieżne zimy mi brakuje tego śniegu...
OdpowiedzUsuń