Są koronczarki, to mogą być i pierniczarki, a co!
To już poważne sprawy i to nie przelewki. Dziecię me pierwszy raz piekło świąteczne pierniczki! Mając już pewną wprawę po ciastkach z banana, wiedziała z czym to się, nomen omen, je. Na wieść, że będą ciacha, już dzień wcześniej wyciągnęła swoje plastikowe wykrawarki z szuflady.
Matka wyrobiła ciasto (przepis macie w poście z grudnia 2013, bez zmian), a dziecko wałkowało, wycinało i zbierało wycięte ciastka. A że zgubiłam wałek - rozstąp się ziemia, nie ma w szafce, na szafce, w suszarce...), użyłyśmy... butelki po winie, a nowy wałek kupiłam nazajutrz. Też się dało. Pierniczki trochę grubsze i bardziej koślawe niż zwykle, ale za to najlepsze, bo Kalinkowe.
Dziecku zapału starczyło na dwie blachy. Pozostałe 3 robiłam ja, a młoda w tym czasie "sipała" mąkę, po czym rozprowadzała ją po stoliku, pod stolikiem, po swoim ubraniu, buzi, a nawet moich rękach i dżinsach... Kuchnia i wszystkie ciuchy do prania, ale co mi tam. Frajda dziecka, jej poczucie zaangażowania i pożyteczności - bezcenne. Kiedyś nauczyć się musi! Efekt śliczny i pyszny. Dobrze, ze Wigilia już jutro, bo córu swoje dzieło systematycznie wyjada...
PS. a mąż znalazł wałek... w szafce... jak ja szukałam... No to mamy dwa :D
Siłaczko, życzę Tobie, Antyksięciowi, Kalince, Lisiczce, Łosiowi i wszystkim waszym bliskim pięknego Bożego Narodzenia! Bardzo lubię Twój blog, nieczęsto komentuję Twoje wpisy, ale zawsze z przyjemnością czytam Twoje wpisy :) Pozdrawiam. Solemia
OdpowiedzUsuńDziękuję! I bardzo miło poznać tajną czytelniczkę :)
UsuńBardzo dziękuję i wzajemnie, magicznych świąt!