Znowu ta Siłaczka coś kombinuje! Miała nie wsiadać, a wsiada. Miała na oklep, a tu wyjeżdża z jakimś siodłem. No ki diabeł?
Ano taki, ze się starzeję. I okazało się, że już nie jest tak fajnie byle jak i na byle czym. Pad do jazdy na oklep fajny bajer, ale jazda na oklep nadszarpuje mi plecy tak, ze kilka dni nie mogę się potem ruszyć. Całe ciało [pracuje, człowiek siedzi asekuracyjnie, bo koński kręgosłup wrzyna się w siedzenie i taki efekt (nie mówię, ze każdy tak ma; ja tak mam, na moim koniu kanciastym jak stare Volvo). Stąd decyzja: kupuję siodło! Moze być styrane, brzydkie, ale musi jako - tako leżeć na Łosiu, być nierozwalone i kosztować do 4 stówek. Moja biedna B. załamała ręce, że tak drogo. No tak, zapomniałam, że laik nie wie, jak kosztuje sport jeździecki :D Że porządne siodło to kilka tysięcy, a top fura kilkanaście do kilkudziesięciu. Ech.
Dzięki serwisowi ogłoszeniowemu przebrałam kilkadziesiąt ofert i finalnie w piątek do domu przyszło ono: stare, powycierane, ale wciąż sprawne, niemieckie siodło. Skusiło mnie budową odpowiednią dla konia o wydatnym kłębie i ceną jak za parę butów w sumie...
Dziś jazda testowa. Cóż, cudów nie oczekiwałam. Jest na mnie za wielkie, ale na koniu leży przyzwoicie. Jak odkopię moją podkładkę z futra, powinno być fajnie. Na wyczynową jazdę stępem wystarczy.
Kto by pomyślał, że taki staroć tak może cieszyć :).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz