Ach, niedziela! Cudna, leniwa - wreszcie! Ostatnie weekendy były strasznie zabiegane, pełne odwiedzin i spraw rodzinnych. Nerwy mieszały się ze zmęczeniem, radość z refleksją. Wszystko ważne. Ale teraz czas odpocząć.
Piękny tydzień zwieńczyła koszmarna sobota. Za sprawą pogody, a jakże! U Was na pewno tak samo. Ulewa, wichura. Biedny Łoś oszalał. On bardzo źle znosi wiatr, a wczoraj nie wytrzymał. Ledwo go sprowadziłam z wybiegu - w prawej dłoni trzymałam uwiąz, prawy łokieć zaparty o końską klatę. Lewą dłonią ściskałam kantar przy paszczy. Kręcąc kółka i starając się opanować nerwy własne, mruczałam "doooobrze, spokoooojnie" i jakoś dobrnęliśmy do boksu. Którego Pan Starszy i tak omal nie rozniósł. Sam nie wiedział - jeść siano, podskakiwać, drzeć paszczora, czy próbować otworzyć skobel. Zostać, czy lecieć do kolegów. Biedak.
Dziś wyciszenie. I w pogodzie, i w duszy. Łośko wrócił do dawnego siebie, czyli popracował na lonży, zjadł musli, poszczurzył się na mnie, po czym zaczał się podlizywać o cukierki. Standard. Dwulicowy bandyta.
W kuchni najlepszy z obiadów niedzielnych. Nie, nie schabowy, choć ten w wydaniu mego prawie-już-męża jest wybitny.
Sushi!!!
Uwielbiamy. I co jakiś czas nie da się już wytrzymać i trzeba zrobić.
Nie będę podawała żadnych przepisów - dziś co druga osoba robi sushi w domu i pewnie niejedna z nich lepiej ode mnie. Ale nam smakuje, cieszy oko, pali nozdrza (ach, to wasabi!). Łosoś (spokojnie, nie jem teraz surowego), ogórek, marynowany imbir, sos sojowy - to skłądniki ósmego nieba, jak zakrzyknął Anty-Książę.
Muszę się kiedyś do Ciebie wprosić, bo nie uwierzysz: nigdy w życiu jeszcze nie jadłam sushi :P A tak bardzo bym chciała spróbować
OdpowiedzUsuńNo śmiało, zapraszam!
Usuń