Nasza kózka w środę się doigrała. Chwila nieuwagi i lot koszący z kanapy zakończył się wizytą na pogotowiu i włożeniem lewej rączki na trzy tygodnie w gips, w konsekwencji złamania kości promieniowej. kto to przerabiał, ten wie, ile to stresu, ryku i ile potem zabawy. Nasza mała kózka zdaje sie nie przejmować sytuacją, co z jednej strony cieszy, bo chyba nie cierpi, a z drugiej przeraża - bo usiłuje szaleć tak samo, jak nie bardziej, jak wtedy, gdy była zdrowa. My musimy mieć oczy dookoła głowy (znowu...), przewidywać jej nieprzewidywalne ruchy, asekurować i zabraniać, za co też kraje się serce. Trzeba przetrwać. Przetrwaliśmy już powtórkę z rozrywki, ponieważ pierwszy gips był źle założony i zsuwał się z rączki - dziś został zdjęty i założony nowy, tym razem wraz z łokciem, coby zsuwania nie było.
Jako, że biedne dziecko padło nam w samochodzie zaraz pod szpitalem, postanowiliśmy wybrać się na wycieczkę, aby latorośl miała szansę się wyspać. Tak czasem mamy, że zwiedzamy województwo, byle tylko dać córce czas na drzemkę w foteliku :). Dziś padło na Lidzbark i pizzę (to takie śmieszne, czasem jedziemy sporo kilometrów tylko po to, by zaliczyć lubianą knajpę...). Zmarzliśmy, zmokliśmy, ale w sumie warto było. Miasteczko jak zwykle piękne, nawet w deszczu, kiełkująca wiosna dodała mu świeżości, a pizza ze szpinakiem pomogła zregenerować siły. Lidzbarkujmy częściej!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz