Dzisiejszy wpis nie będzie ani
zabawny, ani ironiczny, ani z różkami. Dziś będzie nostalgicznie, smutno i
poważnie.
Zbierałam się w sobie dość długo,
aby coś takiego napisać i wciąż nie wiem, czy to dobrze. A z drugiej strony
czuję, że muszę to wszystko z siebie trochę wyrzucić, że muszę o tym pisać,
pielęgnować, aby pewne rzeczy nie odeszły w zapomnienie, by żyły, bo w końcu
ponoć tak długo żyjemy, jak długo o nas
pamiętają…
Dziś mijają trzy lata odkąd nie
ma mojego Pi. Długo i krótko. Tyle już się zdążyło wydarzyć od tamtego czasu, a
jednocześnie pewne wspomnienia są wciąż żywe, a niektóre sprawy wciąż bolą.
A historia zaczęła się tak
bajkowo. Bo przecież nie można poznać kogoś na poważnie przez Internet, tam
siedzą sami wariaci i wykolejeńcy. A tu taka niespodzianka. Można poznać
normalnego, fajnego, miśkowatego faceta, który wyratuje z opresji, zabierze na
spontanie do Krakowa, poczęstuje doniczką z kwiatkiem (gdzie ziemia okazuje się
lodami posypanymi czekoladowym ciastkiem, a w środku pełzają robaczki z
Haribo), sprowadzi nie wiadomo skąd płytę, która miała być nie do dostania, a
na dobranoc zanuci jakąś „uroczą” kołysankę z repertuaru Tenacious D.
Ja zawsze powtarzam, że jak na
moją życiową naiwność, aż dziw, że mam takie szczęście do ludzi. W tym do
facetów.
I w ogóle, to była piękna
historia dla mnie. Że też temu dzielnemu Pi się chciało mnie zaklinać! Bo w
tamtym czasie, to ja wcale taka hop siup nie byłam, byłam dość mocno wycofana
do ludzi, zero związków na koncie, najlepiej, to cały dzień siedzieć w stajni.
I ten Pi, powoli, małymi kroczkami, wyhodował sobie ze mnie całkiem sympatyczną
i romantyczną babę. Aż niektórzy łapali się za głowę – jak to, znacie się 5
miesięcy, a już wspólne mieszkanie??? Ano, tak wyszło… I to całkiem nieźle
wyszło. Do teraz, te dwa lata są magicznym wspomnieniem, czymś, do czego wracam
w myślach, starając się zapamiętać widoki, dźwięki, zapachy. Zapach mieszkania
na Mokotowie. Smak lodów z galaretką. Pi robiący „ła ła łaaaa”. Dźwięk jego
telefonu. Wspomnienia wypadu do Kazimierza i na Podlasie. Widok kościoła w
Pasymiu przybranego słonecznikami. Zatrzymać, zatrzymać… A to ucieka z pamięci.
Zapamiętuję na siłę, choć to boli.
Wszystko się skończyło. Nie będę
się rozpisywać o końcu. Każdy albo prawie każdy miał do czynienia z chorobą na
„r” i wie, jak to jest, jak wsysa wszystko i wszystkich dookoła. 11 marca się
skończyło. I moje życie poniekąd też się skończyło. Wielowymiarowo. Poza
oczywistym wymiarem cierpienia i żalu – drobnostki. Nie obejrzałam paru rzeczy,
które mieliśmy oglądać razem – bo jak, bez Pi. Pewnych rzeczy nie gotuję. Nie
słucham Queen’ów, bo ryczę. Nie mogę używać perfum, które akurat otworzyłam
tego dnia, kiedy widzieliśmy się po raz ostatni. Dziwnie.
Ale żyję dalej. Czasem sobie
tłumaczę, że rolą Pi było sprowadzić mnie do Olsztyna. Bo przecież nie
uciekłam, zostałam, znalazłam ponownie swoje szczęście i sens. Dzięki niemu mam
wspaniałych rodziców numer 2, a Kalina ma sześcioro dziadków. Dzięki niemu
mieszkam w mieście, które kocham i w którym poznałam mego Anty-Księcia. Dzięki
niemu mam moje mikro-mieszkanko.
Ale nie tylko sprawy namacalne.
Dzięki niemu jestem mniej ponura i bardziej w siebie wierzę. Mam mniej
kompleksów. A po jego odejściu stałam się silniejsza i nauczyłam się cieszyć
drobnymi rzeczami.
Kurczę – to bardzo dużo mu
zawdzięczam!
Dziękuję!
Pamiętam.
Obie wiemy, że nic co napiszę nie odda tego co czuję. Tak trudno jest pamiętać i ocalić od zapomnienia zarazem. Tobie na pewno jeszcze trudniej.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że tu zostałaś.
Ja też nie umiem napisać dokładnie tego, co czuję ;)
Usuńbardzo mi miło, dziękuję!
💞✨🌊❄☔🌈💫🌄💞💐🎎🚼🌈
OdpowiedzUsuńZycie ma wiecej obrazkow niz ja w tablecie. I wazne zeby pamietac, I wazne zeby szukac teczy
Dzięki Twojemu blogowi zatrzymuję się na chwilę w pędzie codzienności i uświadamiam sobie, jak wiele chwil, ważnych momentów ucieka nam wszystkim. Nie doceniamy naszych małych momentów szczęścia na co dzień. Czytając Twój blog, zatrzymuję się na chwilę, za co bardzo Ci dziękuję. Potrafisz pięknie nazwać to, co nazwać jest bardzo trudno. Ściskam dodając otuchy :)
OdpowiedzUsuńDziękuję! Bardzo mi miło!
Usuń