Jaram się jak pochodnia. Moje dziecko zaczyna się samo przemieszczać! Póki co jeszcze niezdarnie, mieszanką raczkowania i pełzania, ale z dnia na dzień coraz sprawniej i szybciej. Kończą się dni spokoju, zaczynają dni oczu dookoła głowy. Ale i tak się cieszę, bo raduje mnie jej rozwój.
Dziś Linka pierwszy raz sama opuściła pokój. Jeszcze ostrożnie, nie za daleko, ale z wyraźną uciechą. Ja tylko usuwałam z drogi kolejne sprzęty ;)
Mała fotorelacja:
Mamooooo! Pa! Co ja umiem!
Ooooo, farelka! Mniamuśna!
Cieść!
Och, a to kto...?
Czy ja muszę dodawać, że jestem totalnie zakochana...? :)
Witaj w świecie siłaczki! Siłaczka jest nauczycielką angielskiego, niedużą ciałem, acz wielką duchem babką, która stara się wziąć byka za rogi i się nie dać :) Zapraszam do czytania, komentowania, próbowania moich smakołyków, dzielenia się spostrzeżeniami, chwalenia się, narzekania - no, co komu w duszy gra :)
czwartek, 26 marca 2015
sobota, 21 marca 2015
Mama lubi to!
Dzisiejszy post typowo okołodzieciowy.
Każdy rodzic, szykując się na przybycie dziecka, kupuje i dostaje masę rzeczy. Masę kupuje także w trakcie. Niektóre leżą i się kurzą, inne okazują się hitem. Zależy od dziecka i od rodzica. Słyszałam o matkach, które za zbytek uznają łóżeczko i wózek.
Dziś kilka moich hitów, a jak nie hitów, to przynajmniej udanych zakupów.
Nosidło. Już pisałam. Kocham miłością wielką.
Wózek Riko Nano. Polska produkcja, śmiało zakrzyknę "dobre, bo polskie". Solidny, wygodny, prosty w obsłudze, prowadzi się rewelacyjnie, a do tego jest śliczny.
Kocyki Minky. Jestem zakochana w ich miękkości. Ciepłe, lekkie, Linka sobie na nich leży i pod nimi drzemie. Na rynku zatrzęsienie, polskie firmy, ciekawe wzory.
Leżaczek-bujaczek Tiny Love. Droga sprawa, ale polecam. Linka użytkuje od czasu, aż skończyła dwa miesiące. Jest bezpieczny dla pleców, bo rozkłada się na płasko. ma trzy pozycje, pasy, kilka melodyjek i wibracje. Obecnie linka zasiada w nim, kiedy towarzyszy mi w kuchni przy gotowaniu, a także w nim je.
Lampka z Biedronki. Oj, długo szukałam idealnej lampki na noc. Na początku kupiliśmy taką maleńką wkładaną wprost do gniazdka, ale dawała szpitalne, ostre światło. Zwykła lampka nocna - za jasna. Aż za jakieś szalone 12 złotych kupiłam w 'Biedzie" to. Świeci idealnie, delikatnie. Działa na baterie, włącza się automatycznie. Linka czasem się nią też bawi.
Mata do jogi. Lepsza niż wszelkie kocyki na podłogę, bo się nie ślizga i jest ciepła. Mama i tata też przysiądą.
Barierka do łóżka. Jako, że iż ponieważ Królewna niemal 8 miesięcy spała z nami i nadal tu dosypia, kiedy zrobiła się mobilna, zaistniała konieczność zabezpieczenia krawędzi łóżka. Konstrukcję mocuje się pod materacem i można spać spokojniej. Dziecię pierwszego dnia ją bojkotowało, a teraz nawet lubi, bo wydaje fajne dźwięki, kiedy się ją drapie, można też robić "a kuku".
A na koniec hit zabawkowy - świecąca kaczka! Prezent od mojej uczennicy. Gratis do kremu. Mała, gumowa, świeci na kolorowo. Jest szał :)
Każdy rodzic, szykując się na przybycie dziecka, kupuje i dostaje masę rzeczy. Masę kupuje także w trakcie. Niektóre leżą i się kurzą, inne okazują się hitem. Zależy od dziecka i od rodzica. Słyszałam o matkach, które za zbytek uznają łóżeczko i wózek.
Dziś kilka moich hitów, a jak nie hitów, to przynajmniej udanych zakupów.
Nosidło. Już pisałam. Kocham miłością wielką.
Wózek Riko Nano. Polska produkcja, śmiało zakrzyknę "dobre, bo polskie". Solidny, wygodny, prosty w obsłudze, prowadzi się rewelacyjnie, a do tego jest śliczny.
Kocyki Minky. Jestem zakochana w ich miękkości. Ciepłe, lekkie, Linka sobie na nich leży i pod nimi drzemie. Na rynku zatrzęsienie, polskie firmy, ciekawe wzory.
Leżaczek-bujaczek Tiny Love. Droga sprawa, ale polecam. Linka użytkuje od czasu, aż skończyła dwa miesiące. Jest bezpieczny dla pleców, bo rozkłada się na płasko. ma trzy pozycje, pasy, kilka melodyjek i wibracje. Obecnie linka zasiada w nim, kiedy towarzyszy mi w kuchni przy gotowaniu, a także w nim je.
Lampka z Biedronki. Oj, długo szukałam idealnej lampki na noc. Na początku kupiliśmy taką maleńką wkładaną wprost do gniazdka, ale dawała szpitalne, ostre światło. Zwykła lampka nocna - za jasna. Aż za jakieś szalone 12 złotych kupiłam w 'Biedzie" to. Świeci idealnie, delikatnie. Działa na baterie, włącza się automatycznie. Linka czasem się nią też bawi.
Mata do jogi. Lepsza niż wszelkie kocyki na podłogę, bo się nie ślizga i jest ciepła. Mama i tata też przysiądą.
Barierka do łóżka. Jako, że iż ponieważ Królewna niemal 8 miesięcy spała z nami i nadal tu dosypia, kiedy zrobiła się mobilna, zaistniała konieczność zabezpieczenia krawędzi łóżka. Konstrukcję mocuje się pod materacem i można spać spokojniej. Dziecię pierwszego dnia ją bojkotowało, a teraz nawet lubi, bo wydaje fajne dźwięki, kiedy się ją drapie, można też robić "a kuku".
A na koniec hit zabawkowy - świecąca kaczka! Prezent od mojej uczennicy. Gratis do kremu. Mała, gumowa, świeci na kolorowo. Jest szał :)
środa, 11 marca 2015
"Ocalić od zapomnienia"
Dzisiejszy wpis nie będzie ani
zabawny, ani ironiczny, ani z różkami. Dziś będzie nostalgicznie, smutno i
poważnie.
Zbierałam się w sobie dość długo,
aby coś takiego napisać i wciąż nie wiem, czy to dobrze. A z drugiej strony
czuję, że muszę to wszystko z siebie trochę wyrzucić, że muszę o tym pisać,
pielęgnować, aby pewne rzeczy nie odeszły w zapomnienie, by żyły, bo w końcu
ponoć tak długo żyjemy, jak długo o nas
pamiętają…
Dziś mijają trzy lata odkąd nie
ma mojego Pi. Długo i krótko. Tyle już się zdążyło wydarzyć od tamtego czasu, a
jednocześnie pewne wspomnienia są wciąż żywe, a niektóre sprawy wciąż bolą.
A historia zaczęła się tak
bajkowo. Bo przecież nie można poznać kogoś na poważnie przez Internet, tam
siedzą sami wariaci i wykolejeńcy. A tu taka niespodzianka. Można poznać
normalnego, fajnego, miśkowatego faceta, który wyratuje z opresji, zabierze na
spontanie do Krakowa, poczęstuje doniczką z kwiatkiem (gdzie ziemia okazuje się
lodami posypanymi czekoladowym ciastkiem, a w środku pełzają robaczki z
Haribo), sprowadzi nie wiadomo skąd płytę, która miała być nie do dostania, a
na dobranoc zanuci jakąś „uroczą” kołysankę z repertuaru Tenacious D.
Ja zawsze powtarzam, że jak na
moją życiową naiwność, aż dziw, że mam takie szczęście do ludzi. W tym do
facetów.
I w ogóle, to była piękna
historia dla mnie. Że też temu dzielnemu Pi się chciało mnie zaklinać! Bo w
tamtym czasie, to ja wcale taka hop siup nie byłam, byłam dość mocno wycofana
do ludzi, zero związków na koncie, najlepiej, to cały dzień siedzieć w stajni.
I ten Pi, powoli, małymi kroczkami, wyhodował sobie ze mnie całkiem sympatyczną
i romantyczną babę. Aż niektórzy łapali się za głowę – jak to, znacie się 5
miesięcy, a już wspólne mieszkanie??? Ano, tak wyszło… I to całkiem nieźle
wyszło. Do teraz, te dwa lata są magicznym wspomnieniem, czymś, do czego wracam
w myślach, starając się zapamiętać widoki, dźwięki, zapachy. Zapach mieszkania
na Mokotowie. Smak lodów z galaretką. Pi robiący „ła ła łaaaa”. Dźwięk jego
telefonu. Wspomnienia wypadu do Kazimierza i na Podlasie. Widok kościoła w
Pasymiu przybranego słonecznikami. Zatrzymać, zatrzymać… A to ucieka z pamięci.
Zapamiętuję na siłę, choć to boli.
Wszystko się skończyło. Nie będę
się rozpisywać o końcu. Każdy albo prawie każdy miał do czynienia z chorobą na
„r” i wie, jak to jest, jak wsysa wszystko i wszystkich dookoła. 11 marca się
skończyło. I moje życie poniekąd też się skończyło. Wielowymiarowo. Poza
oczywistym wymiarem cierpienia i żalu – drobnostki. Nie obejrzałam paru rzeczy,
które mieliśmy oglądać razem – bo jak, bez Pi. Pewnych rzeczy nie gotuję. Nie
słucham Queen’ów, bo ryczę. Nie mogę używać perfum, które akurat otworzyłam
tego dnia, kiedy widzieliśmy się po raz ostatni. Dziwnie.
Ale żyję dalej. Czasem sobie
tłumaczę, że rolą Pi było sprowadzić mnie do Olsztyna. Bo przecież nie
uciekłam, zostałam, znalazłam ponownie swoje szczęście i sens. Dzięki niemu mam
wspaniałych rodziców numer 2, a Kalina ma sześcioro dziadków. Dzięki niemu
mieszkam w mieście, które kocham i w którym poznałam mego Anty-Księcia. Dzięki
niemu mam moje mikro-mieszkanko.
Ale nie tylko sprawy namacalne.
Dzięki niemu jestem mniej ponura i bardziej w siebie wierzę. Mam mniej
kompleksów. A po jego odejściu stałam się silniejsza i nauczyłam się cieszyć
drobnymi rzeczami.
Kurczę – to bardzo dużo mu
zawdzięczam!
Dziękuję!
Pamiętam.
Subskrybuj:
Posty (Atom)