Ech. Ostatni tydzień u nas w domu wyglądał jak w dobranocce
"Sąsiedzi" - no, może jednak z bardziej pozytywnym zakończeniem.
Mąż mój postanowił wyremontować cześć naszej klitki. Zadanie szczytne, acz
poziom komplikacji nie do przewidzenia. Jednak coś w tym jest, że bloki z
wielkiej płyty, budowane w latach '70 i '80, przewidziane były na ok. 50 lat
"życia". Szkoda tylko, ze system umarł, a bloki stoja, ludzie
mieszkają i mieszkają... A jak się chce zrobić remont, to są kłopociki :)
Że krzywo, nierówno, tu się sypie, tam się kruszy, tam jeszcze odkleja - to
wiadomo. Ale zastaliśmy jeszcze parę "niespodzianek", typu tapeta pod
tapetą, a tamta na gołym betonie (spróbujcie odskrobać papier z betonu...). Lampa
zamontowana za pomocą taśmy i torebki foliowej. Nie pomaga też fakt, ze w
sklepach jeden wielki... no, nazwijmy to BADZIEW. Pistolet do kleju, który
psuje się po dwóch naciśnięciach. Zaczepy uniwersalne do listew
przypodłogowych, które nie pasują do uniwersalnych listew. Gładź, która okazała
się szarym betonem. I na deser "patenciki" dziadka Jurka, czyli
domowe rozwiązania w stylu "nie ważne, jak, ważne, aby działało".
Ech.
I jeszcze w tym ja - ciężarówka - której niewiele wolno. Ani dźwigać, ani
pracować z łapami w górze, ani wdychać chemii.
Mąż nieustraszony. Osiem dni tyrał, z niewielką tylko moją pomocą, w stylu: wyprowadzić psa, zrobić jedzenie, podskoczyć do Praktikera po szpachelkę. trochę poskrobałam tapety, kawalątek zaszpachlowałam, pomagałam mierzyć listwy. A wszystko robił dzielny Anty - Książę. I to robił, aż furczało. Od rana do 22-24. Potem tylko się mył i padał nieprzytomny. A rano od nowa.I bąble na rękach, zakwasy, ból pleców.
A mieszkanie nie ustępowało.
Zamiast planowanych 5 dni, wyszło 8. Efekt oczywiście nie jak z programu "Bitwa o dom", ale najlepszy, na jaki nas było stać - czasowo i finansowo. Ściany są gładkie (choć nadal krzywe, i takie już zostaną), mieszkanie wyraźnie świeższe, jaśniejsze, ba - przestronniejsze! To efekt jasnych kolorów oraz pozbycia się drzwi z kuchni i drugich wejściowych (tak, z jakiegoś powodu były dwie pary, w tym te wewnętrzne ciemne). Ja jestem bardzo zadowolona, myślę, że mój domowy bohater tudzież.
Poniżej mała fotorelacja z kolejnych etapów zdzierania, suszenia, szpachlowania:
Efekt końcowy również obfotografowany. Jeszcze zakurzone, codziennie mop idzie w ruch. Jeszcze czeka nas kupno nowego dywanu i nowego psiego legowiska. Ale zdecydowanie jest już bliżej niż dalej ideału.
A na koniec mała bohaterka, czyli nasza dzielna Leeloo. Pies remont przeżył bardzo - wszak to zburzenie porządku świata i rzeczy, pozbycie się jej zapachów, hałasy, smrody, konieczność siedzenia w drugim pokoju, spanie pod naszym łóżkiem, kiedy jej legowisko było schowane... Widać, że była zestresowana, ale dała radę.