Witaj w świecie siłaczki! Siłaczka jest nauczycielką angielskiego, niedużą ciałem, acz wielką duchem babką, która stara się wziąć byka za rogi i się nie dać :) Zapraszam do czytania, komentowania, próbowania moich smakołyków, dzielenia się spostrzeżeniami, chwalenia się, narzekania - no, co komu w duszy gra :)
piątek, 25 kwietnia 2014
"Ostatni dzień wolności"...
...tak to zwą. A ja się nie mogę wręcz doczekać, aż tę "wolność" stracę. Czuję się stworzona do bycia żoną i do życia rodzinnego. O!
Zastanawiacie się, jak się czuję na dzień przed i jak tam mamy wszystko dopięte na ostatni guzik. Cóż - jak to odpowiedziałam koleżance w pracy: JA SIĘ JUŻ NIE DOPINAM NA OSTATNIE GUZIKI :) Jesteśmy gotowi, choć jakieś tam drobiazgi nie wyszły, typu zakup czerwonych sznurówek dla Lubego, typu nasz Limuzyn, który dziś rano postanowił nie odpalić (został zreanimowany i pozostaje modlić się, aby jutro nie zastrajkował). Ja mimo wszystko nie będę wyglądała tak, jak bym sobie mogła wymarzyć, bo jednak koniec szóstego miesiąca ciąży widać dość wyraźnie. Ale. Ale po co się przejmować drobiazgami? Liczy się, że jutro nasz ślub, ze zostaniemy mężem i żoną - a to dla nas bardzo ważne.
Generalnie - udało się całkiem nieźle. A zaczęliśmy wszystko załatwiać w styczniu, więc nie daliśmy sobie tyle czasu, ile zwykle młodzi planują ślub. Termin był wolny, obrączki udało się zrobić ze stertki naszego złota (dzięki, Mamuś!), zaklepaliśmy wymarzony lokal na uroczysty obiad. Luby kupił ładny garnitur, ja w ostatniej chwili znalazłam świetne panie, które wyczarowały mi z mojej sukienki coś naprawdę ładnego (i tu też ukłon w stronę Lubego za pomysł). I wszelkie inne drobiazgi też się udały. I ważne rzeczy też - będą moje kochane przyjaciółki, będą Dziadkowie. Będzie sporo miłych sercu gości na samym ślubie. Kurczę - no fajnie!
I dziwnie tak myśleć, że dziś ostatni raz podpiszę temat w dzienniku jako pani G., a już w poniedziałek jako pani Sz. Ale z tego też się cieszę. Niektórych mierzi tradycja przyjmowania nazwiska męża, ba, spotkałam się z opinią, że to takie szowinistyczne. Ja tego tak nie odbieram. Cieszę się, że będę się nazywała tak jak mój mąż i moja córka.
Czuję, że to właściwa decyzja i ważny krok w życiu. Krok we właściwą stronę. Nie mam wątpliwości - a o to też pytają - jestem pewna. Dobrze jest czuć pewność i wierzyć w słuszność swoich decyzji. Czuję się bezpiecznie i stabilnie.
Czytacze - trzymajcie jutro kciuki za pogodę, za zapłon Cieniasa, za suwak w sukience i obcasy butów. Za dobre samopoczucie gości. Za pyszny obiad. Za piękne zdjęcia (choć o to jestem spokojna). Za nas.
Do napisania już z nowej ścieżki Siłaczkowego życia!!!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Bawcie się dobrze :) Trzymam kciuki i raz jeszcze WSZYSTKIEGO NAJ!
OdpowiedzUsuńAsh
Dziękuję, Asiu! Taki jest plan - na jutro i resztę życia :)
UsuńKaja! Będzie dobrze! A o zdjęcia się nie martw, racja :DDDDD
OdpowiedzUsuńTrzeba się kiedyś ustawić na jakieś afterparty! :D
Kobieto, o co Ty prosisz - afterparty z ciężarówką, czy potem Matką Polką - toż to dwa najbardziej nieznośne typy bab!!!
UsuńA na serio - nie mówimy nie :)
Haha, bez przesady. Nie róbmy z tego wielkiego halo :D
UsuńMoja przyjaciółka ma dwójkę dzieci i zawsze z nią najlepsze bro i najlepsze dwutygodniowe wypady na plenery ;D
wystarczy się nie spinać ;D
Gratuluję i trzymam kciuki, by wszystko poszło dobrze. Wiem jak to jest, ja też nie mogłam się doczekać tego dnia. Aż z tego wszystkiego nie wzięłam dowodu i mężuś "zadowolony" musiał jechać po niego :) Na szczęście było bardzo blisko i mnie nie zabił :) he he
OdpowiedzUsuń