No, oczywiście, nie dosłownie stary. Ziemniaki świeże. Może to śmieszne, ale dziś pierwszy raz w życiu zrobiłam... kartoflankę! Luby sobie zażyczył, więc zakasałam rękawy i stworzyłam. W sieci milion przepisów i każdy inny, więc postanowiłam kierować się wskazówkami Lubego i swoją intuicją. Cóż w tym może być trudnego?
Składniki:
- gruby plaster wędzonego boczku
- mała cebula
- dwa ząbki czosnku
- dziesięć niedużych ziemniaków
- włoszczyzna
- śmietana
- łyżeczka musztardy
- sól, pieprz, majeranek, tymianek, liść laurowy, ziele angielskie
Podsmażyłam w garnku pokrojony w kostkę boczek, dodałam zblendowaną z czosnkiem cebulę i jeszcze chwilę smażyłam. Dodałam pokrojone w kostkę ziemniaki i włoszczyznę, po czym zalałam zimną wodą. Łyżeczka soli, cztery liście laurowe, sześć ziaren ziela. Gotowałam aż ziemniaki zmiękły. Wyjęłam włoszczyznę, dosoliłam, popieprzyłam, dodałam musztardę, trochę tymianku i majeranku. Na koniec zabieliłam śmietaną. Wyszła pyszna, esencjonalna, aromatyczna. Rozgrzewa. Mmmmm...
Taka to ta jesień. Trzeba się rozgrzewać i pocieszać. Na siłę szukać przyjemności. Ja wręcz robię sobie taki bilans dnia - co mi się dziś udało, co mi sprawiło przyjemność. Bilans na dziś: udało mi się zaparkować auto na parkingu (co sprawiało mi kłopoty, bo trzeba wcelować tyłem między płot a długaśne kombi), zrobiłam pyszną zupę, mam zaplanowane zajęcia na cały tydzień i większość z nich naszykowane. To daje siłę.
..ojej ale bym zjadła ;)
OdpowiedzUsuńJa już myślę o powtórce :)
OdpowiedzUsuń