22 października to ważny dzień.
22 X 2002 roku mój tata dobił targu z panem R. i w naszym życiu pojawił się
Łoś. Czyli dziś mija równo 11 lat od tamtego wieczora, a my nadal mamy siebie
nawzajem. Na tę okoliczność postanowiłam poświęcić mojemu koniowi post na
Siłaczce. Ostrzegam – nie będzie on krótki, będzie za to łzawy i patetyczny
niczym opera mydlana. Jeśli więc macie alergię na patos i wynurzenia małej
dziewczynki na temat jej jednorożca – polecam przejść od razu do sekcji zdjęć
;)
Zebrało mi się na wspomnienia i
na podsumowanie. Bo czemu nie? Łosiowi to raczej i tak obojętne. On lubi mieć
święty spokój, pełny żłób, towarzystwo innych koni i możliwość zeszczurzenia
się na kogoś od czasu do czasu (w ramach pielęgnacji własnego ego). Ale ja mam
wewnętrzną potrzebę przypominania sobie naszej historii, dobrych i złych
momentów, mam potrzebę podkreślania wagi Łosia w moim życiu (i nie, nie chodzi
tu o te 750 kilo) i celebrowania wspólnych chwil.
W 2002 roku byłam w klasie
maturalnej, byłam jeszcze bardziej sierotowata i nieporadna niż teraz. I byłam
na skraju rozpaczy z powodu mojego pierwszego konia, Emila. Bo Emila kupiliśmy
jak ostatnie głupki, niemal książkowy przykład, jak konia nie należy kupować.
Świeżo kastrowany, temperamentny koń, z nieciekawą przeszłością i 15-latka
świeżo po jeżdżeniu w zastępie w szkółce. Ponad dwa lata mnie gryzł, kopał,
zrzucał i dociskał do ścian. W końcu rodzice przekonali mnie, że pora na
zmianę. I mimo wielu obejrzanych koni, wróciliśmy do swojej ówczesnej stajni,
gdzie pan R. zaproponował mi wymianę i podsunął kilka koni do wyboru.
Upatrzyłam dwa gniade wałachy, trzy i czterolatka. Z akcentem na trzylatka –
rosłego, muskularnego Mokasyna. Drugi był jakby mimochodem. Weterynarz wezwany
na TUV zbadał oba. Telefon od taty: „zgadnij, który ci jest pisany? Ten drugi!
Mokasyn ma problemy ze stawami”. Następnego dnia po szkole, znów byliśmy w
stajni. Wyciągamy z boksu „tego drugiego” (który nawet jeszcze nie miał
dowiezionego rodowodu). Biorę na jazdę, jest szybki, macha długimi nogami jak gepardzik,
ledwo umie skręcać i staje jak wryty na PRRRRR. I tyle umie. Wszak dotąd
ciągnął wóz gdzieś pod Poznaniem (do dziś tata wygarnia Łosiowi bycie Pyrą).
Jazda na tyle mi się podoba, że jeszcze w tym tygodniu zostajemy posiadaczami
Teklana, od Stokrotki po Tazarze, urodzonego 2.03.1998 w Malanowie, jak głosi
odnaleziony w końcu papier.
I tak oto stałam się „mamusią”
najbrzydszego konia w historii, matowego, poobdzieranego, z wytartą do zera
grzywką, stojącego na krzywych (koziniec), ale zdrowych nogach, zestrachanego i
nieśmiałego, patrzącego na świat wielkimi, sarnimi oczami. Ech, dziś niewiele z
tamtego obrazka zostało. Łoś urósł dobre 5 cm, sierść lśni, nogi niemal się
wyprostowały przy dobrej opiece kowalskiej, grzywą obdzieliłby jeszcze ze dwa
inne konie, nogi niestety już nie tak zdrowe, a za niewinnym spojrzeniem kryje
się charakter niezłego chama i buraka, potrafiącego być niedelikatnym, ale i
mającego swój urok. Jedno się nie zmieniło – jest on i jestem ja.
Nie zawsze było nam różowo. On
nic nie umiał, ja niewiele umiałam, treningi niekoniecznie dobrane do naszych
umiejętności i predyspozycji. Lały się łzy, a Łoś obrywał. Bo nie szło nam tak,
jak innym. Bo „czemu on jeszcze tego nie umie?”, jak krzyczała jedna z
trenerek. Bo nie umiałam zrozumieć, że za dużo wymagam od niego, a za mało od
siebie. Oraz tego, że on nie wszystko jest w stanie zrobić, bo jest dziwnie
zbudowany, sztywny i krzywy, a ja nie umiem przekazać mu jasno, o co chodzi.
Dziś tak strasznie, strasznie się tego wstydzę. Chciałabym cofnąć czas i być
lepszym człowiekiem dla swojego zwierzaka. Chciałabym być wtedy mądrzejsza i
dokonać innych wyborów. Chciałabym umieć wtedy odpuścić. Ale nie da się cofnąć
czasu. Jedyne, co mogę, to mieć nadzieję, że ostatnie 3,5 roku, kiedy to
wreszcie się wszystko zmieniło, jakoś Łosiowi wynagradza przeszłość i że nie
pamięta on tak bardzo, jak było kiedyś. 3,5 roku temu Łoś poszedł na
odpoczynek, na trawę. Stawy dawały o sobie mocno znać, pogodziłam się już z
tym, że będzie to wczesna emerytura. Jednak po jakichś 10 miesiącach koń nudził
się już bardzo i dopraszał o uwagę. Postanowiłam spróbować go delikatnie
rozruszać, choćbyśmy mieli do końca życia snuć się tylko stępem. I powoli,
powoli… Łoś wrócił do obiegu. Inaczej – bez treningów, bez presji, jedynie dla
naszej wspólnej przyjemności. I nagle się okazało, że mam konia miłego do
jazdy, lekkiego na ręce, chętnego do pracy i w tej pracy bardzo szczerego.
Oczywiście nasza praca to raczej „praca”. Powoli, lekko. Aby okrągło i z
impulsem, aby stawy i mięśnie popracowały. Odkryłam radość z głębokiej
rekreacji, a mój koń, wyjęty spod wiecznej presji, chyba polubił to nasze
tuptanie. Niczego mi więcej nie potrzeba.
11 lat to dużo. Trochę
statystyki:
- Staliśmy w sześciu stajniach o różnym standardzie, z których chyba oboje najbardziej kochamy obecną
- Mieliśmy sześciu trenerów/ instruktorów, z których najmilej wspominam pracę z Natalią K., którą serdecznie pozdrawiam, choć pewnie tego nie przeczyta
- Zaliczyłam jeden upadek, dwie wywrotki i jedną akcję wyciągania Łosia traktorem z rzeczki na torfowisku
- Pojechaliśmy na jednego Hubertusa i za więcej dziękuję :p
- Bodajże 6 lub 7 razy wystartowaliśmy w zawodach, które chyba jednak nie są ani moim, ani jego żywiołem; no comment
- Łoś sześć lat chodził w podkowach, a od pięciu chodzi bosy i wesoły
- Byliśmy razem 5 razy na wakacjach i było cudownie
- Zaliczyliśmy trzy przeziębienia, jeden atak kurzajek, jedno naciągnięcie pośladka, jedno naderwanie ścięgna (teraz…), jedną ropę w kopycie, jedno szycie skóry na czole, jeden zabieg wycięcia sarkoida, plus na stałe zwyrodnienia stawów; w sumie, jak na 11 lat, nie było tych choróbsk dużo; odpukać – nigdy kolki, nigdy problemów z układem oddechowym
- Przerobiliśmy 5 ogłowi i 5 siodeł: dwa wszechstronne, jedno skokowe i dwa ujeżdżeniowe
Podsumowując. Czasem sobie myślę,
„nie miała baba kłopotu, kupiła sobie konia”. To skarbonka bez dna, kula u nogi
i wieczne zmartwienia. Z drugiej strony, gdyby nie Łoś, nie byłabym tu, gdzie
jestem, ani taka, jak jestem. Pobyt w stajni, treningi, opieka nad koniem,
samodzielne z nim wakacje – to wszystko pomogło dzikusowi wyjść choć trochę do
ludzi i przełamać nieśmiałość. Pozwoliło spędzać czas na powietrzu, uczyć się
odpowiedzialności, zawierać przyjaźnie (no przecież gdyby nie Łoś, nie znałabym
Dagmary!!!). Łoś zawsze był. I zawsze był taki sam. Moje życie się zmieniało,
miałam wzloty i upadki, a on trwał. Nieświadomie „ratował mi życie”, bo był
tym, do czego zawsze mogłam wrócić, do czego mogłam uciec i w czym odnaleźć
spokój. Kiedy w czasie choroby Piotra i po jego śmierci zawalił się cały mój
świat, Łoś był jedynym, co czekało na końcu czarnego tunelu, jedynym, co nie
wiązało się z koszmarem mojego życia, jedynym nieświadomym wszystkiego bytem,
przy którym mogłam choć na chwilę zapomnieć o tym całym piekle.
Mam nadzieję, że mój koń będzie
ze mną jeszcze co najmniej kolejne 11 lat. Że będzie, jaki jest, że dopisze mu
zdrowie i humor. I że zawsze będzie nam ze sobą tak dobrze, jak teraz.
I kolekcja zdjęć, skromny wybór z setek tysięcy ;)
Pierwsze wspólne, nastoletnia Kaja i czteroletni Łoś
Nasze pierwsze, towarzyskie zawody, następnie jakieś kolejne
Wakacje i Łoś jako idealny "pan niania" dla odsadków i roczniaków
Czasy treningów
Zabawy
Bywało i tak...
Ale i tak, jak nie Łoś, to kto?
PS. zdjęcia autorstwa: Robert Ulewski, Emilia Kozłowska, Ewa Stachowiak. Kamil Szumowski i niżej podpisana. Nie kopiować, znaczy.
O jeju jakie fajne podsumowanie życia z dużym! Ja nie miałabym z czego robić statystyk, w nas tylko czapraki się zmieniają ;)
OdpowiedzUsuńI paradoksalnie dobrze wspominam czasy kiedy trenowaliście, bo wtedy u was bywałam :) Oj, łezka się w oku kręci, tyle lat...
Wiesz, to też nie tak, że ja te czasy wspominam totalnie źle. Było trochę małych sukcesów, emocje, nauka, poczucie bycia częścią tego jeździeckiego światka. Ale Łoś zapewne aż tak dobrych wspomnień nie ma... Tak, te czasy, kiedy do siebie jeździłyśmy - zdjęcia, jazdy, całe dnie spędzone u Romana w Odolanowie, wieczorem oglądanie filmów instruktażowych z Anky i Isabell... Kurczę, fajne to było. Ej, młodość... ;)
UsuńByło super fajnie a co! I wtedy nie byłaś jeźdźcem jednego konia, przynajmniej nie kiedy byłaś w Odol :) Zawsze udawało mi się namówić Cię na jakiegoś Romanowego szaleńca :D Kare, gniade i łaciate, małe, duże i płochate ;)
UsuńA z tym sportem to ja myślę, że gdyby dać im wybór to żaden nie wybrałby kariery sportowej zamiast łąki, lasu i świętego spokoju :P Sporty konne to ludzkie ambicje, ale żeby nie mówić na koninę "darmozjad" można pójść na kompromis i od czasu do czasu zabrać ją z tej łąki :)
I do dziś nie mogę odżałować, że pogoda pokrzyżowała plany wsiądnięcia na Eskudo ;) Ale fakt, na coś tam i usiadłam - Tango, Cyryl, Marantello, kary... oj, nie pamiętam imienia.
UsuńNa Tango masz jeszcze szansę wsiąść ;)
UsuńA co do szczęśliwości to takim koniem jest Lapek ;) 11 lat bezwstydnego obijania się na łąkach :P Czasem terenik pod jakimś kamikadze. Gdybym była koniem chciałabym być nim ;)
A jakie wtedy miałyśmy wszystkie marzenia ;) Mnie smutno, że jeszcze nie potrafię się ich pozbyć i zatruwają mi od czasu do czasu dobre samopoczucie.
OdpowiedzUsuńA mnie w sumie nie smutno. Tylko z powodu uciekającego czasu, że coraz mniej go nam zostaje. Mnie bardziej smuci to, że TERAZ nie mogę realizować swoich dorosłych marzeń (które powinny w sumie byś naturalną koleją losu, a nie marzeniami) niż że nie zostałam gwiazdą ujeżdżenia. A tak, to trzeba polubić to, co się ma teraz i żyć tak, aby było dobrze. Ile lat można żałować?
UsuńMnie tylko czasami tak nachodzi ;) Szczególnie jak jest taki dzień jak dzisiaj kiedy Zośka od bitych 2 godzin leży na podłodze rycząc wniebogłosy, że ona chce Furby'iego, a ja żeby nie dostać świra siedzę ze stoperami w uszach na fb i przeglądam nie te profile co trzeba ;) Ot takie działanie masochistyczne ;)
OdpowiedzUsuńAle potem mi przechodzi :P
Maleństwo dziękuję za link! Piękny ten wpis! Życzę Tobie i Gniademu jeszcze wiele wspólnych radości! :)
OdpowiedzUsuńDziękujemy! Byle mniej zmartwień niż tej jesieni - i już będzie sukces :D
Usuńrowniez dzieki za link
OdpowiedzUsuń52 year-old Environmental Tech Gerianne Goodoune, hailing from MacGregor enjoys watching movies like "Hound of the Baskervilles, The" and Cryptography. Took a trip to Archaeological Site of Cyrene and drives a Bentley 4 Litre "The Green Hornet". siec
OdpowiedzUsuń